Postrzelony 16-latek zyskuje dostęp do niezwykłych zdolności dzięki fragmentom telefonu, które utkwiły w jego mózgu – tak w największym skrócie prezentuje się fabuła filmu iBoy.
Film opowiada historię 16-letniego chłopaka – Toma, postrzelonego przez członków lokalnego gangu, którzy napadli jego koleżankę z klasy - Lucy. Po postrzale w jego mózgu utkwiły fragmenty telefonu, dzięki czemu nastolatek uzyskał supermoce pozwalające mu m.in. na kontrolowanie urządzeń elektrycznych czy też… wysyłanie SMS-ów i wykonywanie połączeń przy pomocy siły umysłu. Bohater traktuje to jako szansę i postanawia wykorzystać nowe zdolności w celu zemsty na oprawcach Lucy. Brzmi to nieco jak komedia, jednak film podchodzi do tematu bardzo poważnie.
To jednak nie absurdalna historia jest największą wadą tej produkcji, a raczej sposób przedstawienia umiejętności głównego bohatera, które wyglądają na coś wyciągniętego z filmów sci-fi z lat 90. Święcące słupki obrazujące przepływ danych czy napisy w stylu „HACKING” pojawiające się podczas używania „supermocy” może i wyglądają efektownie za pierwszym razem, ale ich liczba w filmie jest zdecydowanie przesadzona. I rozumiem, że ma to na celu obrazowe pokazanie, czym właśnie zajmuje się główny bohater, bo przypominam – hakuję on przy pomocy siły umysłu, ale wydaje mi się, że można było to przedstawić nieco subtelniej.
Co gorsza, produkcja Netflixa w żaden sposób nie wyjaśnia nam, dlaczego tak naprawdę Tom uzyskał swoje moce. Po prostu – w jego mózgu utkwiły fragmenty telefonu i… już, tyle. Twórcy nie pokusili się o żadne dodatkowe, pseudonaukowe wyjaśnienie. Nie wiemy też, jakim potencjałem dysponuje Tom – film bez żadnego wyjaśnienia pokazuje nam kolejne zdolności, które główny bohater odkrywa ot tak, bez żadnego wysiłku. Dzwonienie i wiadomości tekstowe? Kontrolowanie samochodu? Wysadzanie telewizorów? Żaden problem!
I o ile byłem w stanie przymknąć oko na zdalne hakowanie i kontrolowanie wszelkiej maści elektroniki, o tyle już pewna scena w końcówce wydała mi się zdecydowanie przesadzona. Nie będę jednak zdradzał, o co chodzi, aby nie zepsuć nikomu seansu – jestem jednak przekonany, że jeśli obejrzycie film, to domyślicie się, o co mi chodzi. Film jest adaptacją książki i z tego, co udało mi się ustalić, literacki pierwowzór Toma dysponował jeszcze bardziej imponującymi zdolnościami, ale trzeba pamiętać, że słowo pisane ma to do siebie, że pewne sceny są tam łatwiejsze do przełknięcia.
Pomimo tego
iBoy nie jest jednak filmem całkowicie złym. Zemsta na członkach gangu może się podobać, szczególnie, jeśli graliście w
Watch Dogs, bo widać tutaj wiele podobieństw – począwszy od samego motywu zamaskowanego mściciela, na metodach działania skończywszy. Na przyzwoitym poziomie stoi też aktorstwo – na szczególne wyróżnienie zasługuje tutaj Maisie Williams, która wciela się w rolę Lucy. Szkolna koleżanka głównego bohatera, a zarazem obiekt jego miłosnych zainteresowań jest postacią wzbudzającą sympatię i szkoda, że nie pojawia się na ekranie częściej, a pełni rolę typowej damy w opałach. Dobre wrażenie robi również Rory Kinnear, czyli główny czarny charakter, a zarazem socjopata skrywający się pod płaszczykiem angielskiego dżentelmena. Niestety, także on dostał mało czasu ekranowego. Cała reszta gra poprawnie, ale raczej nie zapada w pamięć.
iBoy to produkcja bardzo nierówna i sprawiająca wrażenie nieprzemyślanej. Z jednej strony mamy tutaj poważny klimat, kilka brutalnych scen i pełen wulgaryzmów język, z drugiej zaś absurdalny pomysł na supermoce. Podobnie również wypada cała otoczka filmu, która nasuwa skojarzenia z produkcjami z lat 80 i 90, ale tutaj z kolei kompletnie nie pasuje wszechobecny mrok i przytłaczająca atmosfera brytyjskich blokowisk. Ostatecznie dostaliśmy coś na kształt połączenia młodzieżowego Spider Mana i mrocznego
Watch Dogs. Podczas oglądania cały czas miałem też wrażenie, że lepszym rozwiązaniem byłoby przerobienie tej historii na serial, co pozwoliłoby na spokojniejsze wprowadzanie kolejnych zdolności głównego bohatera, a także lepsze przedstawienie działalności gangu i motywacji Toma.
Mimo wszystko czas spędzony przed ekranem minął mi zaskakująco szybko i momentami nawet przyjemnie.
iBoy nie jest filmem z najwyższej półki i widać to niemal w każdym aspekcie, ale jako prosta, mało wymagająca propozycja na nudny wieczór oraz alternatywa dla typowego kina superbohaterskiego sprawdza się nie najgorzej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h