Impersonalni ("Person of Interest") zaliczyli całkiem niezły początek sezonu. Można wprawdzie przyczepić się do garści fabularnych zabiegów zastosowanych przez scenarzystów, ale rozrywkowa konwencja produkcji pozwala nam spojrzeć na nie z przymrużeniem oka. W zamian z reguły dostajemy 40 minut znakomitej zabawy i często świetne zwroty akcji. Według podobnego schematu próbowano zrealizować "Brotherhood", ale niestety te wszystkie elementy nie zagrały tu tak dobrze, jak powinny. Epizod mógł momentami męczyć, a scenariusz raził topornością i przewidywalnością. Aż dziw bierze, że przedstawiono w nim nowego powracającego wroga głównych postaci, który razem z Samarytaninem będzie utrudniał im życie w tej serii. Jeżeli Bractwo ma być następcą HR albo chociażby Czujnych, przed twórcami jeszcze sporo pracy, abyśmy nie postrzegali ich jako zwyczajny uliczny gang.
Jeżeli ktoś miał zastrzeżenia do sprawy tygodnia poprzedniej odsłony Impersonalnych, ciekawe, jakie zdanie ma o tej właśnie recenzowanej. W "Wingman" była przynajmniej pewna lekkość, luz i sporo dobrego humoru. Tutaj tego bardzo brakuje i przez to natykamy się na sekwencje po prostu nudne. Mam również nadzieję, że twórcy nie są specjalnie dumni z wielkiego twistu, który zapewne w pierwotnym założeniu miał nas w końcówce epizodu rozłożyć na łopatki. Być może zaskoczył on osoby, które nie domyśliły się w mgnieniu oka na samym starcie odcinka, że Mini to w istocie DoMINIc. Widocznie zdrada agentki DEA miała nas zbić z tropu, ale zadziałało to marnie. Jeszcze bardziej irytuje fakt, że to już drugi raz w dość krótkiej historii serialu, kiedy z pozoru mało znacząca postać okazuje się potężnym złoczyńcą i mózgiem całej przestępczej operacji. W 1. serii użyto tego zabiegu w przypadku Eliasa i podobnie było tutaj z Minim. Wtedy jednak wyszło to rewelacyjnie, a tym razem - zwyczajnie słabo.
[video-browser playlist="633084" suggest=""]Elias zresztą także pojawił się w "Brotherhood", a jego rozmowy z Finchem w metrze były chyba najjaśniejszym punktem tejże odsłony. Wydaje się, że bohater grany przez Enrico Colantoniego w końcu wychodzi z cienia i być może wreszcie poważnie włączy się do walki o władzę w mieście. Zgodnie z zasadą "wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem" Team Machine na pewno zyska wiele, mając takiego sojusznika w batalii z Samarytaninem. Ten wszechmocny system powinien zaś wziąć się wreszcie do pracy i sprawić, że pętla na szyi naszych protagonistów zacznie się zaciskać. Powrót Impersonalnych do status quo jest bowiem zbyt gwałtowny, a poczucie zagrożenia jest niewielkie. Czas nieco dołożyć do pieca i sprawić, aby Reese i spółka trochę się spocili.
Czytaj również: Platforma HBO GO nieśmiało wkracza na konsolę Xbox One
Scenarzyści hitu CBS niewątpliwie popełnili kilka błędów, tworząc historię tego odcinka. Był on w mojej ocenie najsłabszą odsłoną serialu w tym sezonie. Winą obarczam dość sztampową sprawę proceduralną z dzieciakami w kłopotach, nie najlepsze przedstawienie nowych wrogów i brak Root oraz mało Fusco, a co za tym idzie – humoru (choć scena konfrontacji Johna z dziewczynkami pod szkołą była niezła). Jak na Impersonalnych epizod trochę rozczarowuje i można mieć tylko nadzieję, że to wypadek przy pracy. Pamiętajmy jednak, jak trudno jest stworzyć w telewizji ogólnodostępnej ponad 20 odcinków na wysokim poziomie. Kilka słabszych w serii zawsze się trafi.