Im bliżej końca, tym bardziej fanów boli to, że muszą pożegnać się z jednym z najlepszych seriali ostatnich lat. Twórcy Person of Interest nie starają się nawet złagodzić ich bólu i z odcinka na odcinek udowadniają, że zdjęcie z ramówki tego serialu będzie wielką stratą tak dla telewizji, jak i dla widzów. Z drugiej strony są na dobrej drodze do tego, aby zaserwować jeden z lepszych sezonów finałowych ostatnich lat, włącznie z finałem. Przedsmakiem był odcinek Sotto Voce, w którym byliśmy świadkami powrotu jednego z przeciwników Team Machine – Głosu. I był to bardzo udany powrót. Misternie przez niego utkana intryga nie pozwalała oderwać oczu od ekranu. Trudno było przewidzieć to, co za chwilę może się wydarzyć - i tak do samego końca odcinka, włącznie z bombowym finałem. Ten odcinek to w końcu długo wyczekiwany powrót Shaw do zespołu. Choć jej powrót cieszy, to nie da się ukryć, że są w nim zgrzyty. Odnosi się wrażenie, że nastąpiło to zbyt szybko i bezboleśnie, zwłaszcza mając w pamięci to, co przechodziła, będąc więźniem Samarytanina. Shaw praktycznie natychmiast wróciła do formy po zaledwie krótkim momencie załamania. To oczywiście należy tłumaczyć tym, że sezon jest krótszy i praktycznie nie ma czasu na roztkliwianie nad jej zranioną duszą i złamaną psychiką, tym bardziej że już w The Day the World Went Away akcja serialu dosłownie pędzi na złamanie karku, ale o tym za chwilę. Wracając do Sotto Voce - w tym odcinku mieliśmy więcej Eliasa, który swego czasu był bardzo trudnym przeciwnikiem dla Reese’a i Fincha, a w ostatecznym rozrachunku okazał się cennym sprzymierzeńcem. Jego rola w pokonaniu Głosu była nie do przecenienia, a jego obecność - mocno pożądana i istotna dla dalszych wydarzeń. W tym odcinku nastąpiło jeszcze jedno ważne wydarzenie, w mojej opinii trochę zbyt późno. Reese w końcu zdradził Fusco, z czym tak naprawdę od wielu lat wszyscy się mierzą. Niejako zmusiła go do tego sytuacja oraz świadomość, że są u progu ostatecznego starcia z Samarytaninem. No url Ostateczna rozgrywka rozpoczęła się już w The Day the World Went Away. W historii Impersonalnych mieliśmy już wiele odcinków, w których podstawą była pędząca z prędkością bolidu akcja. Ten być może przebił wszystkie. Delikatny wstęp, jakim była rozmowa przy kawie Fincha z Maszyną, była sentymentalnym preludium do dramatycznych wydarzeń, tym bardziej że kolejnym numerkiem, jaki wyjątkowo otrzymał Reese, był właśnie Harold. Cały odcinek skupia się więc na dramatycznej walce o przetrwanie Fincha. W walkę zaangażowani są wszyscy, włącznie z Eliasem, którego historia została spięta swoistą klamrą – ostatnie sceny z jego udziałem odbywają się w wieżowcach BB, czyli w miejscu, gdzie po raz pierwszy zetknął się z Reese’em kilka sezonów wcześniej. Uśmiercenie jego postaci było zapowiedzią, że dalej może być tylko gorzej. I tak też było, a walka rozgrywała się w wielu miejscach, co w jednej z końcowych scen dobrze podsumowuje Fusco, stwierdzając, że miasto stało się strefą wojny. Niestety wojna niesie za sobą ofiary. Producenci zdecydowali się na bardzo odważny krok, uśmiercając Root i pokazując przy tym, że do finału serialu ofiar może być więcej. Wpływ na to ma sam Finch, który zdecydował o popuszczeniu hamulców Maszyny, by ta miała szansę obronić się przed Samarytaninem. Warto podkreślić, że w obydwu odcinkach mocnym punktem były dialogi. Te zawsze były podstawą Person of Interest, ale w poprzednich odcinkach jednak nie były tak mocne jak teraz. Widać, że każde słowo było dopieszczone przez scenarzystów i miało znaczenie dla dalszych wydarzeń. A już monologi Fincha w dziesiątym odcinku były niejako świetnym podsumowaniem dotychczasowych wydarzeń w serialu. Zresztą Finch będzie kluczową postacią finałowych odsłon i to od niego będą zależeć praktycznie losy całego świata. Kulały trochę natomiast sceny akcji, które (do czego zresztą zdążyliśmy się przyzwyczaić) były momentami mało realistyczne, by nie powiedzieć, że oderwane od rzeczywistości. To ostatecznie nie przeszkadzało jednak w odbiorze poszczególnych odcinków, które oglądało się z dużą przyjemnością. Twórcy Impersonalnych na sam koniec serwują widzom wszystko, co najlepsze. Nie nudzimy się ani przez moment, a poziom wciąż rośnie. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to trzy ostatnie odcinki mogą po prostu rozwalić system dosłownie (czyli uśmiercić Samarytanina i Maszynę), jak i w przenośni, a wtedy nie pozostanie nam już nic do obserwowania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj