Oczywistą kwestią było pojawienie się w serialu flashbacków. Dowiadujemy się z nich jak Aaron i Elena się poznali. Tak naprawdę flashbacki nie są ani szczególnie ciekawe, ani wyszukane. Ich najbardziej intrygującą częścią było zobaczenie skąd wzięła się relacja między Aaronem i tajemniczym człowiekiem, z którym rozmawiał w pierwszym odcinku na ławce. Okazuje się, że ów mężczyzna nie jest w ogóle powiązany z Eleną i Theo. Można go po prostu określić jako mentora bohatera. Jest to nieco zaskakujące, ponieważ wydawało się, że mógłby on być w jakiś sposób spokrewniony z Eleną i jej bratem. Tak jednak nie jest i jego motywy nie będą chyba zbyt wyszukane i sprowadzą się jedynie do zdobywania pieniędzy i jako takiej pozycji społecznej. Szkoda, gdyż nieco spłaszcza to postać, chyba że jej historia w rzeczywistości jest ważniejsza dla fabuły i będzie stanowił kogoś więcej niż osobę życzliwą i pomocną Aaronowi. Drugi odcinek rzuca też zupełnie inne światło (niekoniecznie lepsze) na niektórych bohaterów. Przede wszystkim Ben/Aaron nie jest aż tak przebiegły i skrupulatny, jak mogło się wydawać po pilocie. Nie przemyślał on zbyt dobrze całej akcji z wrobieniem szefa w szpiegostwo i widać, że za bardzo polega on na… swojej teściowej i jej protekcji. Gdyby nie ona i tak naprawdę zwykły przypadek, prawdopodobnie zostałby zdemaskowany. Nie wspominając już o tym, że musi się teraz dodatkowo zająć swoim konkurentem do awansu, Rogerem. Kolega Bena na pewno będzie w taki czy inny sposób mu bruździł, np. poprzez szantaż. Jedyną opcją Larsona jest więc ponownie teściowa, na której pomoc będzie liczył, jeśli będzie miał problemy z Rogerem. Wydaje się pewne, że Ben jakoś dostanie awans i dotrze do Eleny, tylko oby ten wątek nie stanowił całego pierwszego sezonu, bo będzie to zwyczajnie średnio ciekawe do oglądania. Po przeciwnej stronie barykady, tj. w Czerwonej Strefie, głównym bohaterem jest Theo. Brat Eleny to absolutnie najgorsza z głównych postaci. W pilocie może aż tak on nie przeszkadzał, bo nie było go dużo, ale w drugim odcinku nieco irytuje. Trochę groteskowy wymoczek-wojownik, który jest przy tym najsłabiej zagraną postacią. Prawdopodobnie to on przed Benem dostanie się do Eleny, tylko tak naprawdę nie wiadomo w jakim celu. Przecież i tak nie będzie w stanie jej wydostać z placówki, w której imprezują szychy. Nie za bardzo widać tutaj sens takiego prowadzenia wątku tego bohatera. Na tle pilota, drugi odcinek prezentuje się słabiej przede wszystkim pod jednym, ale za to najważniejszym względem - prezentowania świata, w którym dzieje się akcja. Przedstawianie kolejnych miejsc, dalekich planów, gadżetów, technologii itd. jakoś lepiej wyszło w pierwszym epizodzie. W tym odcinku najciekawszy był program do biegania, którego używała Laura. Tego typu „smaczki” naprawdę świetne się ogląda, ale w tej odsłonie nie ma ich już tylu i na pewno nie powodują wrażenia „wow”, jak w pilocie. Jak się okazuje wpływa to na postrzeganie całego serialu. Oby w  przyszłości pod tym względem było lepiej, zwłaszcza jeśli fabuła nie złapie wiatru w żagle. Drugi odcinek Incorporated jest wyraźnie słabszy od pilota. Główna oś fabuły, oprócz wątku dostania się do Eleny, nie oferuje dosłownie nic innego. Wygląda na to, że tak będzie przez cały sezon, chociaż jest jeszcze opcja skupienia się również na rywalizacji między korporacjami. Innych wątków nie należy się spodziewać patrząc na pierwsze dwa odcinki. Jeśli fabuła nie zostanie ciekawiej rozbudowana, to serial będzie zwykłym średniakiem, a jego jedyną zaletą będzie mógł być bogaty i złożony świat przedstawiony. Drugi odcinek jest tylko niezły, ale zdecydowanie gorszy od świetnego pilota.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj