Przez półtorej godziny trwania filmu biernie obserwujemy świat przedstawiony na ekranie i dosłownie na palcach jednej ręki możemy doliczyć się scen wywołujących większe emocje – zaliczają się do nich jak choćby bójka w sklepie spożywczym, konfrontacja dziadka z psem czy wybijanie okien, których odłamki ranią najmłodszego z domowników. Powolne tempo narracji i brak utrzymywania widza w napięciu, sprawiają, że nie trudno jest odfrunąć myślami od fabuły przedstawionej przez von Horna. Z pewnością zamysł reżysera o przedłużeniu ujęć do maksimum był celowy – tym zabiegiem zazwyczaj przykuwa się zainteresowanie odbiorcy, angażuje jego szare komórki do myślenia i sprawia, że oglądamy każdą scenę w zwiększonym skupieniu, jednak w tym przypadku nie do końca się to udało. Film, mimo że nie jest nudny, wydaje się jakby za długi. Wszystko przez to, że tak naprawdę nieustannie obserwujemy jeden problem, który na domiar złego wcale nie zostaje nam dokładnie wyjaśniony. To właśnie w niewiedzy, w jakiej utrzymuje się widzów, można doszukiwać się głównej przyczyny monotonii odbioru.

Dopiero po kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu minutach trwania filmu, zaczynamy łączyć wątki w spójną całość i mimo to nie zostajemy dopuszczeni do obiektywnego oglądu sprawy. Intruz roi się od niedopowiedzeń, a kluczowe zdarzenia, które doprowadziły do sytuacji zastanej, podawane nam są tylko za sprawą zdawkowych wymian słownych. Żaden z bohaterów nie potrafi (czy może nie chce?) ubrać tego, z czym się zmaga, w proste, dobitne słowa. Nikt nie mówi głośno o tym, co w lokalnej społeczności bliżej nieokreślonego szwedzkiego miasta stało się tematem tabu. Nawet sam główny bohater nie zdradza nam swoich przemyśleń czy emocji, jakie nim targają. Kreacja Ulrika Munthera jest równie lodowata i zamknięta jak cały film i społeczeństwo w nim przedstawione. Takie dopasowanie postaci do klimatu fabuły można uznać za plus, jednak z drugiej strony uczynienie chłopaka milczącym i pokornym oraz przyklejenie mu na twarz smutnych oczu i nieszczęśliwej miny, utrudnia nam w pewnym sensie spojrzenie na niego z dystansu. Jako widzowie od samego początku skupiamy się właśnie na Johnie – obserwujemy, jak ciężko mu zaaklimatyzować się w społeczeństwie, jakie przykrości musi znosić jego rodzina, jak osamotniony jest w tym zimnym i pustym świecie... Choć nasza uwaga i wsparcie emocjonalne kierowane są właśnie w jego stronę, nie słyszymy z jego ust żadnej reakcji na nienawiść, z jaką się spotyka. Żadnej próby argumentacji, żadnych usprawiedliwień. Postawiono nas po stronie nastolatka niczym tłum mający współczująco klepać go po plecach... a może wcale nie powinniśmy go żałować? Świat Intruza jest tak zamknięty, że nawet widzowi ciężko przebić się do jego wnętrza. Odsunięci od możliwości pełnego zrozumienia, sami w pewnym sensie możemy czuć się jak intruzi, wtykający nos w sprawy zorientowanego w temacie społeczeństwa.

Cała kontrowersyjność filmu pojawia się już poza jego płaszczyzną – wśród samych widzów i głównie za sprawą ich różnych światopoglądów. Gdy mamy do czynienia z młodym człowiekiem, który po powrocie z poprawczaka stara się chyłkiem wślizgnąć w lokalną społeczność i zająć w jej szeregach to samo miejsce, które zajmował kiedyś, możemy określić się na dwóch przeciwnych stanowiskach – współczuć mu trudności, z jakimi mierzy się na każdym kroku lub z satysfakcją patrzeć na konsekwencje, jakie ciągną się za nim, ponieważ na to zasłużył. Widzowie, którzy utożsamiają się z pierwszą, empatyczną grupą, rzeczywiście będą mogli przeżywać film nieco bardziej niż ci drudzy. U tych bowiem obraz von Horna, skoncentrowany na uczynieniu kata ofiarą, wywołać może jedynie irytację. Bo rzeczywiście, John wyraźnie przedstawiony jest w roli cierpiętnika. Mając świadomość jego występków z przeszłości, możemy mieć trudności z zaakceptowaniem tego pomysłu narracyjnego. Film tylko na tym traci – zamiast przedstawić widzom problem w szerszym ujęciu, ustawia ich wszystkich na jednej i tej samej ścieżce rozumowania, którą, jak się okazuje, nie wszyscy są skłonni podążać. Przez to nawet połowa odbiorców może skreślić Efterskalv, uznając, że zwyczajnie im się nie podobał.

Jednak współczucie może w nas wywołać nie tylko sama sytuacja bohatera o wątpliwej czystości sumienia. Prowadzi do tego również dogłębniejsza analiza problemu i nasuwające się za nią wnioski, że to brak akceptacji jest najgorszym możliwym wymiarem kary, z którym nie równa się żadne więzienie. Film porusza też inną ważną kwestię, jaką jest niemożność wybaczania oraz ślepe podążanie za tłumem (tu jedno się z drugim wiąże). Choć John nie uczynił nic złego żadnej z osób, która pojawia się na ekranie, wszyscy solidarnie go nienawidzą. Wszyscy się od niego odwracają i nikt nawet nie chce go zrozumieć. Von Horn uczynił Intruza filmem o przeważającym pierwiastku męskim – w domu głównego bohatera mieszkają tylko mężczyźni, w szkole to właśnie męską szatnię mamy możliwość oglądać, a i bójki również wszczynane są przez kolegów, nie koleżanki. Kobiety pojawiające się w fabule pełnią rolę mediatorów (postać Malin lub pani wuefistki), a w większości po prostu wymownych dodatków na drugim planie, które z pogardą odsuwają się od głównego bohatera, gdy tylko spojrzy w ich kierunku. Mimo znacznego okrojenia ról żeńskich, to właśnie do kobiety sprowadza się cały problem, wokół którego orbituje film. Dotykamy kwestii damsko-męskich oraz podatności jednostek na emocje – tu van Horn wskazuje w ogromnej większości mężczyzn, jednak daje również do zrozumienia, że i kobieta może być doprowadzona do skrajności – udowadnia to za pomocą postaci matki byłej dziewczyny bohatera.

Wydanie DVD usatysfakcjonuje wszystkich, którzy po seansie mierzą się z mieszanymi uczuciami (a takich, jak podejrzewam, nie brak). Do schludnego opakowania w twardej laminowanej oprawie dołączono kilkustronicową książeczkę zawierającą opis filmu, biografie jego twórców oraz dwa obszerne wywiady – z reżyserem Magnusem von Hornem oraz producentem Mariuszem Włodarskim. Mamy szansę zapoznać się z ich punktami widzenia na problem oraz ideami, jakie stoją za takim, a nie innym przedstawieniem obrazu. W przypadku filmów kontrowersyjnych i problematycznych, taki dodatek jest nieoceniony. Menu przejrzyste i czytelne, bez żadnych dodatkowych czy niewykorzystanych scen. Całość wydania – zdecydowanie na piątkę, a nawet z plusem.

Mimo że film tak naprawdę niczym nie zaskakuje i może wydawać się za długi, polecam sięgnięcie po niego wieczorową porą – pod względem estetyczno-wizualnym ogląda się go naprawdę przyjemnie. Do tego problemy, jakie porusza są dosyć powszechne – jak choćby poddawanie się skrajnym emocjom w chwilach próby, wpływ tłumu na jednostkę, która mu zawiniła, czy kwestia aklimatyzacji w szczelnie zamkniętym społeczeństwie. Choć nie wszyscy mogą utożsamić się z tą konkretną sytuacją, w której znalazł się główny bohater, podejrzewam, że w mniejszym lub większym stopniu uznają poruszony temat za nieobcy sobie i aktualny. Fakt, że Efterskalv to tytuł nagrodzony na wielu festiwalach i będący jednocześnie debiutem reżyserskim zdolnego von Horna, powinien zmobilizować do obejrzenia wszystkich, którzy nie mieli jeszcze okazji tego zrobić. Seans z kategorii „do przeanalizowania pod kątem własnego sumienia” – po której stronie odbiorców możemy się postawić? Czy jesteśmy skłonni współczuć i wybaczyć, czy może życzymy bohaterowi, by ciężar konsekwencji zmiażdżył go całkowicie? Zakończenie pozostaje otwarte do interpretacji. Ode mnie – empatyczne 7/10.

fot. materiały prasowe
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj