Serial Inwazja bez większego problemu został przedłużony na kolejny sezon. Dla wielu widzów ta informacja jest z pewnością dużym zaskoczeniem. Finałowy odcinek pierwszej serii nie zapowiada wielkich zmian.
Inwazja imponuje i zaskakuje… w ostatnich sekundach epizodu. Scena na plaży, podczas której bohaterom ukazuje się niesamowita budowla (tudzież statek), jest przepiękna wizualnie i dosłownie powoduje ciarki na plecach. Twórcy Inwazji mieli takie perełki schowane za pazuchą, a przez całą długość serialu serwowali nam ślamazarną historię, która w ogólnym rozrachunku nie zaoferowała nic wartościowego? W ostatnim epizodzie dostajemy domknięcie większości wątków i z całą pewnością można stwierdzić, że żadna z konkluzji nie jest satysfakcjonująca. Co więcej, sposób, w jaki twórcy przechodzą dalej z częścią historii, jest żenujący i niegodny formatu aspirującego do czegoś więcej niż niedorzeczna papka w konwencji science fiction.
Inwazja, inwazja i po inwazji, można by rzec, oglądając finałowy epizod pierwszej serii. Na ulice miast wylewają się ludzie rozpoczynający permanentną fiestę, świętując zwycięstwo nad najeźdźcą. My oczywiście wiemy, że to jeszcze nie koniec, ale ten etap ataku został potraktowany tak lakonicznie i lapidarnie, że praktycznie nie było nam dane poczuć atmosfery zaszczucia przez Obcych. Kilka pojedynczych scen akcji w konwencji horroru nie wystarcza, żeby w odpowiedni sposób podbudować wątki dramatyczne. Podobno Inwazja miała pokazać humanistyczne spojrzenie na atak nieznanej siły. Ludzka perspektywa jest w serialu oczywiście na pierwszym planie, ale źle rozpisane zagrożenie sprowadza całość na manowce niewiarygodności. Co najważniejsze jednak - osobiste doświadczenia protagonistów nie angażują. Tytułową inwazję przedstawiono w nieatrakcyjny i mało wciągający sposób. Właśnie dlatego tak trudno polubić ten format.
W finałowym epizodzie serialu wątki osobiste dostają pewien rodzaj konkluzji. Twórcy ze znamiennym sobie urokiem wprowadzają bohaterów w całkiem nowe historie. Przykładowo, Mitsuki nie jest już komputerowym geniuszem, a podróżniczką przez zdewastowany podczas ataku kraj. Tak, serial z finezją nosorożca przemienia się w historię survivalową, co widać zarówno u Mitsuki, jak i Malików. Twórcy chcą wykorzystać inwazję do pokazania pokłosia kosmicznej apokalipsy. Abstrahując już od tego, że ów armagedon nie był zupełnie odczuwalny, tułaczka bohaterów może być bardzo osobliwym doświadczeniem. W bieżącym epizodzie Mitsuki spotyka pewnego miłośnika marihuany wygłaszającego monolog, którego nie powstydziłby się Paulo Coehlo. Czy słowa tego jegomościa mają być przesłaniem serialu? Jeśli tak, to można mieć poważne obawy o to, co będzie się działo dalej.
Determinacja twórców, żeby powiedzieć coś ważnego, a nawet wiekopomnego, czasem bardziej bawi, niż irytuje. Serial zupełnie nie potrafi mówić o takich rzeczach. Spotkanie Trevante z żoną przepełniają głupie slogany i pompatyczne wyznania, a ich pojednanie jest tak mało wiarygodne, jak wszystko pozostałe w serialu. Bohaterowie rozmawiają ze sobą dziwaczną nowomową, która pozwala im w przeciągu chwili przejść z niechęci do wielkiej miłości. Twórcy w każdej możliwej sytuacji poruszają się drogą na skróty. Po co rozgrzebywać patologię małżeństwa Wardów, jeśli można załatwić wszystko jednym dialogiem? Po co budować Caspra jako klucz do zrozumienia Obcych, jeśli można nadać mu nadnaturalne moce i wrzucić do metasfery, gdzie wszystko jest możliwe? Takich motywów jest więcej. Mimo że apokalipsa dobiegła końca, Malikowie bunkrują się w lesie. Aneesha słyszy głos, który mówi jej „jeszcze nie” i nie pozwala wrócić do domu. Ta argumentacja musi nam wystarczyć, a dzięki temu twórcy mogą spokojnie uskuteczniać konwencję survivalową. Po co eksplorowano historie małżeńskie, sugerując, że na tej płaszczyźnie znajduje się meritum wątku? Okazuje się to zupełnie bez znaczenia. Teraz scenarzyści budują dysharmonię pomiędzy Aneeshą i jej dziećmi, ale trudno liczyć na głębszą wiwisekcję, jeśli tak wiele pomysłów zostało zmitrężonych przez scenarzystów.
Po finale pierwszego sezonu Inwazja jawi się jako bardzo cyniczny produkt. Bazuje na konwencji science fiction, ale traktuje ją po macoszemu i bez należytego szacunku. Mami nas głębszymi treściami, a w rzeczywistości sprzedaje same banialuki. Serial reklamowany był między innymi postacią graną przez Sama Neilla. Wszyscy wiemy, jaki spotkał ją los. Znany aktor stanowił wabik na widzów. Spełnił swoją funkcję, a następnie (zapewne w ramach oszczędności budżetowych) odszedł. Teraz, w ostatnich sekundach odcinka, dostajemy efektowną wizję, która robi wielkie wrażenie. Czy to kolejna przynęta na złaknionych ambitnego science fiction fanów gatunku?