iZombie na tym etapie ma już wszystko pionki ustawione, więc mniej więcej wiemy, w jakim kierunku to wszystko musi się udać. Na pewno dobrą decyzją było ustawienie przed bohaterami różnych trudności w osiągnięciu celu, jakim było zaprezentowanie światu gotowego lekarstwa na epidemię zombie. To pozwoliło zbudować emocje i niepewność celu, do którego tak naprawdę to dąży. Wojna organizacji antyzombie z armią zombie jest tak naprawdę tłem i niewiele wnosi w tym odcinku, bo czarne charaktery historii nie są w stanie za bardzo przyciągnąć do ekranu. Z jednej strony można docenić pewną metaforę odwołującą się do jakichś społecznych napięć w USA, która piętnuje fanatyzm w każdej formie. To też duży plus - opowiadając tę historię, twórca pokazał, że obie strony nie mają racji i sam nie stawiał się po żadnej z nich. Dość dosadnie prezentowała to scena, gdzie matka zabija swojego syna, bo jest zombie. Z drugiej strony jednak brakowało w tym konflikcie jakiejś mocniej konkluzji oferującej satysfakcję i świadomość, że to było coś więcej, niż tylko środek do celu. Tak naprawdę można odnieść wrażenie, że wątek konfliktu został tak bardzo zepchnięty w tło, że stał się jedynie kłodą pod nogami bohaterów, którą trzeba przeskoczyć. Trochę mało na wątek budowany przez cały sezon.
Jack Rowand/The CW
Mam problem z niektórymi decyzjami scenarzysty, który chciał bawić się w kotka i myszkę z emocjami widzów, a... wyszło tak sobie. Na pierwszy rzut - zaskoczył heroicznym poświęceniem Peyton, która została zastrzelona. Zaskoczenie i emocje? Są! Tylko chwilę później twórca się z tego wycofał, pokazując, że Blaine miał cząstkę człowieczeństwa i ją zamienił w zombie. Sam zaś skończył w dość kuriozalny, ale przemyślany sposób. Podobna sytuacja jest z Majorem - poświęca się na ekranie, by pokazać, że lekarstwo działa. Ponownie szok, śmierć i smutek, by chwilę później czar prysł. Oba twisty są nietrafionymi decyzjami, bo zabrały temu finałowi jego emocjonalnej wagi i znaczenia. Takie zabawy stały się sugestią dylematu samego scenarzysty, który wydaje się sam do końca nie wiedzieć, czy starcza mu odwagi, czy też nie. Wyszło na to, że jednak zabrakło i przez to też wszystkie wydarzenia nie mają takiej dawki emocji, jaką powinny. Czy gdyby jednak ich heroiczne czyny niosły ze sobą największą ofiarę, byłoby lepiej? Tak, ponieważ wówczas finał pokazałby jakąś odrobinę powagi, mocy i pazura. To nadałoby sens wydarzeniom. Tego wszystkiego  zabrakło na rzecz charakterystycznej lekkości i humoru.  Takim sposobem iZombie daje widzom solidny finał - ani bardzo dobry, ani zły, ani irytujący. Taki utrzymany na poziomie przeciętnych odcinków tego serialu, gdzie zabrakło odwagi na coś więcej. Potencjał obrazuje się sam po seansie, a zakończenie - za bardzo przesłodzone -  pozostawia jakiś niesmak. Niby jest radość i satysfakcja z happy endu, ale czy na pewno to była najlepsza droga? To spotkanie w wirtualnej rzeczywistości i informacja o tym, że wszyscy mają się dobrze i że powstała utopia zombie, dla mnie jest przesadą. Zamiast jakiejś emocjonalnej satysfakcji czy smutku z powodu końca, odczuwam troszkę brak kropki nad i. Mimo wszystko iZombie pozostaje wyjątkową pozycją, która nawet z takim zakończeniem może dawać wiele rozrywki nowym widzom przez następne lata.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj