Budowanie opowieści na znakomicie pomyślanym cyklu zawsze będzie trochę gonieniem w piętkę i próbą ugrania co nieco hype’u na sławie głównej serii. I to – mimo wielu zalet – było niejako bolączką pierwszej części przygód najzarozumialszego z Baśniowców. W drugim tomie autorzy rozbudowują nie tyle główną postać (Jack się nie zmienia, nadal pozostaje przemądrzały, zadufanym w sobie, pospolitym dupkiem z narcystyczną manią wielkości), co samą historię. Twórcy położyli większy akcent na główną oś fabuły, trochę oszczędniej obudowując ją pobocznymi opowiastkami, które niestety sprawiały wrażenie swego rodzaju zapychaczy. W tomie drugim dzieje się dużo, chyba nawet więcej niż w pierwszym, ale wszystkie zdarzenia oscylują mniej lub bardziej wokół głównej osi fabuły. A ta – podobnie jak w Baśniach – skupia się na konflikcie pomiędzy Baśniowcami a ich najzagorzalszym przeciwnikiem. Tym razem nowym, ale nie mniej groźnym niż pamiętny Adwersarz. I znów na szali kładzione są losy wielu Baśniowców. Stawka jest wysoka. Ba, najwyższa! Rywalizacja ta doprowadzi w końcu – musi wszak doprowadzić – do epickiej potyczki, której charakter i rozmach niejednego pewnie zaskoczy. Jak to w dobrych opowieściach bywa, nie wszyscy bohaterowie wytrwają w niej do końca, bo każda woja musi nieść zarówno konieczne, jak i przypadkowe (a zawsze nieodżałowane) ofiary. Co nie zmienia faktu, że historia zdecydowanie nabiera rumieńców – staje się bardziej epicka w swoim trzonie fabularnym i dorzuca bardzo ciekawy obraz amerykańskiego folkloru. Takiego rodzimego, wykształconego na amerykańskiej ziemi, nie zaś zapożyczonego z Europy, nie przemyconego w imigranckich tobołkach wraz z całym wachlarzem innych kulturowych naleciałości, z których zresztą cała Ameryka jest ulepiona.
Źródło: Egmont
Pojawiająca się w komiksie Americana – tajemna, na wpół mityczna kraina, w której istnienie nie dowierzają czasem sami Baśniowcy – to jeden z najciekawszych elementów wprowadzonych w niniejszym tomie… i aż żal, że tak skromnie wykorzystany. Chciałoby się zwiedzić Americanę bardziej, zostać w niej na dłużej, by nie była tylko elementem wzbogacającym tło, ale – choć przez kilka zeszytów – głównym teatrem wydarzeń. Pokazano jej zdecydowanie za mało.  Nie zmienia to faktu, że drugi tom Jacka z Baśni został lepiej przemyślany, korzystniej rozpisany i rozbudowany do naprawdę epickiej opowieści. Otrzymał wszystko, czego brakowało (lub było, ale w niedosycie) w tomie wcześniejszym.
Bill Willingham i Lilah Sturges – niezmiennie odpowiedzialni za fabularny sznyt tej historii – poradzili sobie znakomicie. Ciekawie rozbudowali uniwersum Baśni, bo poszerzyli je o kolejne, interesujące wymiary i postaci (jak Literalni), a także w zgrabny sposób odcięli kupony od popularności serii. Pojawią się tu dwa „zapychacze” – jeden będący humorystyczną parafrazą dzieł szekspirowskich oraz drugi, nieco ciekawszy, odsłaniający nieznane oblicze Bigby’ego w ramach epizodu rozgrywającego się w czasach sławetnego Dzikiego Zachodu. I choć nie są one zupełnie do niczego potrzebne (w odniesieniu do głównej linii fabularnej), to obydwa (z akcentem na tym drugim) wypadają na tyle dobrze, by warto było się z nimi zapoznać. Cudownie w tym tomie (zawierającym zeszyty 17-32) rozwija się postać jednego z wiernych towarzyszy Jacka – Gary’ego, zwanego również Lapsusem Żenującym. Urasta on nie tylko do roli najważniejszej persony w serii, ale też najciekawszej osobowościowo. Bo i kryje niejedną i niemałą tajemnicę. Warto to sprawdzić! Czekam niecierpliwie na trzeci, czyli finalny tom tego spin-offu, bo tom drugi zaostrzył apetyt na więcej. I choć Baśnie wciąż pozostają jedną z najlepszych serii, jaka przytrafiła się współczesnemu komiksowi, to Jack z Baśni stara się nie przynieść jej wstydu. I coraz lepiej mu to wychodzi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj