Jedna krew to historia dwóch przyrodnich braci, którzy wspólnie wypływają na połów ryb. Starszy z nich, Tommy, zajmuje się rybołówstwem zawodowo, natomiast młodszy, Charlie, zaciąga się na pokład tylko po to, by spędzić z bratem wakacje i – być może – trochę przyuczyć się do zawodu, który bardzo go fascynuje. Niestety szczęście nie do końca im sprzyja. Podczas pierwszego wspólnego wyjścia w morze łódź zostaje zniszczona wskutek wybuchu, a za drugim razem kuter (pożyczony od ojca Tommy'ego) zatrzymuje kanadyjska straż przybrzeżna. Jest to początek całej serii problemów, z jakimi będą musieli zmierzyć się bracia i ich rodziny. Reżyserem i scenarzystą produkcji jest Brian Helgeland, zdobywca Oscara za scenariusz adaptowany do filmu Tajemnice Los Angeles. Polskie tłumaczenie tytułu jest dość niefortunne i tak naprawdę nijakie – w oryginalnej wersji językowej brzmi on Finestkind, co jest nazwą kutra głównych bohaterów (w wolnym tłumaczeniu: "najwyższej klasy"). Fabularnie nie jest źle – a przynajmniej na początku, kiedy wydaje nam się jeszcze, że oglądamy morską przygodę. Opowieść zaczyna się dość zgrabnie, toczy się równym rytmem, a losy bohaterów są interesujące. Spotkanie dwóch braci po latach rozłąki budzi emocje, a fakt, że ich wspólna przygoda rozgrywa się na otwartym morzu, sprawia, że patrzy się na to naprawdę dobrze. Twórcy wyraźnie uwypuklają wszystkie morskie aspekty, dzięki czemu film wygląda bardzo ładnie pod względem wizualnym. Zwyczajnie chce się go oglądać. Sceny połowu małży są dopracowane technicznie, fajnie zmontowane i przyjemne w odbiorze dla widza. Na plus zapisać też trzeba budowanie napięcia. Odpowiednie kadrowanie, praca kamery, trzaski, jęki i zgrzyty metalowych części kutra, ciężkie kotwice i stare łańcuchy – wszystko to sprawia, że jako widzowie mamy wrażenie, że lada moment wydarzy się coś złego. Przez tego typu trafione zabiegi techniczne, film długo trzyma widza w stanie najwyższej gotowości i nie pozwala uśpić czujności. Tym większe jest rozczarowanie, gdy okazuje się, że ta historia... tak właściwie nie jest nawet o tym. Mniej więcej w połowie filmu fabuła zaczyna się rozjeżdżać. Orzeźwiająca morska przygoda zamienia się w typowy akcyjniak o porachunkach gangsterskich, przeplatany w dodatku ckliwymi motywami o relacji ojca z synem. Druga część tej historii mało ma już wspólnego z pierwszą, co przynosi zawód – kutry i ryby idą w odstawkę, a na pierwszy plan wkracza mafia, pistolety czy przemyt narkotyków. To wszystko niepotrzebnie komplikuje całą opowieść, czyniąc ją finalnie nijaką – ani to dobry thriller, ani dobry survival movie. A już na pewno nie jest to dobry dramat, ponieważ zwyczajnie za dużo tu patosu i płycizny. Twórcy przesadzili z zawiłościami scenariusza, przez co całe napięcie i skrupulatnie budowany od początku klimat, szybko się gdzieś rozmywają, a film powoli przestaje angażować. Choć produkcja jest promowana nazwiskiem Tommy'ego Lee Jonesa i Jenny Ortegi, akurat ta dwójka aktorów ma tu do zagrania najmniej ciekawe role. Filmowa Mabel (Ortega) jest postacią totalnie wymuszoną i niewiarygodną. Na sceny z jej udziałem trudno się patrzy, ponieważ w większości są sprowadzone do flirtu czy romansu, w dodatku o bardzo kiepskich fundamentach (dialogi w scenach łóżkowych sprawiają, że widzowi więdną uszy). Ray Eldridge (Tommy Lee Jones) cierpi zaś głównie na tym, że dźwiga na barkach chyba wszystkie możliwe ludzkie tragedie (zapewne tylko po to, by jego bohaterstwo wybrzmiało podwójnie mocno). Samotność, śmiertelna choroba, słaba relacja z synem i wyrok więzienia za popełnione przestępstwa – tak skumulowane dramaty przestają wzbudzać szczere emocje; patrzy się na to raczej jak na coś wymuszonego, przesadnego, przez co finalnie postać i tak jest nam obojętna. Znacznie lepiej wypadają Ben Foster (Tommy) i Toby Wallace (Charlie) w rolach braci rybaków. Relacja między nimi jest wiarygodna i autentyczna, aktorzy "mają flow" i zdecydowanie kreują szczerych, namacalnych bohaterów o jasnej i klarownej motywacji – takich, z którymi bez większego trudu można sympatyzować. Poza nimi drugi plan filmu roi się od mniej ważnych postaci, jednak żadna z nich nie wyróżnia się na tyle, by w ogóle ją tutaj przywołać. Jedna krew to film, który mógł być całkiem dobry, gdyby tylko fabuła nie zrobiła się nagle sztampowa. Sceny na pełnym morzu są tu zrealizowane naprawdę fajnie i żywo, napięcie przez długi czas budowano bardzo umiejętnie – aż mniej więcej w połowie wszystko mocno traci na jakości. Po seansie produkcja zostaje w głowie przede wszystkim jako przeciętnej jakości thriller, który nawet nie wyróżnia się szczególnie w swoim gatunku. Niepotrzebnie przekombinowana opowieść, uginająca się pod sztucznie namnożonymi wątkami. Szkoda, mogło być lepiej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj