John Wick wraca po raz czwarty. Czy tym razem też podniesie poprzeczkę ustawioną przez poprzednie części? Sprawdzamy.
Mało kto się spodziewał, że historia o emerytowanym zabójcy, któremu jakiś zwyrodnialec zabił psa i ukradł samochód, zrewolucjonizuje przemysł filmowy. Widzowie błyskawicznie pokochali nie tylko samego Johna Wicka, ale także sposób, w jaki Chad Stahelski wykorzystał swoje kaskaderskie doświadczenie przy tworzeniu choreografii walk i scen akcji. Nagle okazało się, że współpracując z profesjonalną ekipą, można wejść na dużo wyższy poziom – wcześniej zarezerwowany dla nielicznych filmów azjatyckich, które przebijały się na amerykański rynek. Lata mijały, a na kinowym firmamencie pojawiało się coraz więcej produkcji, które garściami czerpały inspirację z serii o Wicku, chcąc wypromować własnego bohatera. Nie powiem, miło oglądało się
Atomic Blonde czy serial
Gangi Londynu. Jednak król może być tylko jeden. I jest nim John!
W finale pierwszej części John zdał sobie sprawę, że nie uda mu się uciec od dawnego życia i teraz wszyscy będą na niego polować. Rozpoczął więc walkę o przetrwanie, która trwa do dziś. Oczywiście to nie jest tak, że nasz bohater jest osamotniony, a reszta świata działa przeciwko niemu. Baba Jaga ma kilku sprzymierzeńców – ludzi, którzy są w stanie narazić swoje życie, by mu pomóc. W sumie w każdej z części tej sagi poznawaliśmy kogoś, kto zmienił zdanie i stawał po stronie Johna. Nic więc dziwnego, że podobnie jest i teraz. A po drugiej stronie konfliktu staje zapatrzony w siebie socjopata, który wysoką pozycję zawdzięcza wyłącznie rodzinie. Nic sam nie wywalczył. Jednak hierarchia w świecie zabójców jest skonstruowana trochę na wzór szlachty – władzę i prestiż po prostu się dziedziczy. Choć powoli coś się zmienia. Pewien rozwydrzony jegomość zaczyna zaburzać układ, który działał od lat. Każdy, kto mu się sprzeciwi, zostanie ukarany. Nikt nie może czuć się bezpieczny – nawet ci najbardziej oddani sprawie.
John Wick 4 stara się wprowadzić coś nowego do serii. Zaznaczę, że film trwa najdłużej, bo aż 2 godziny i 51 minut, ale kompletnie tego nie czuć. Akcja zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem tylko przyśpiesza. Chad – który coraz lepiej radzi sobie w roli reżysera – wie, że widzowie nie lubią odgrzewanych kotletów. Dlatego razem ze swoim zespołem staje na głowie, by liczne walki były widowiskowe i różnorodne. Opowieść przenosi się do różnych krajów, gdzie mamy do czynienia z różnorodnymi stylami walki. Nie są to już proste kopnięcia i wymyślone sekwencje strzeleckie. W czwartej odsłonie dostajemy pełen wachlarz choreografii, stylów i wnętrz. Nawet proste wejście po długich paryskich schodach zostaje zamienione w spektakularną bitwę. Nigdy bym się nie spodziewał, że można w taki sposób wykorzystać tak prostą lokalizację. Do tego dochodzi cała gama przeciwników i sprzymierzeńców Johna.
Twórcy starają się wystrzegać chaotycznego montażu – w końcu siłą tej serii jest pokazywanie długich sekwencji walk, bez wielu cięć. Dzięki temu widz może docenić choreografię oraz przygotowanie aktorów, którzy większość powierzonych zadań kaskaderskich wykonują sami. Keanu Reeves jest jak zwykle fenomenalny. Twórcy postanowili, że John w jego wykonaniu będzie teraz trochę bardziej poobijany i zmęczony. Bohater napędzany zemstą powoli opada z sił. Cały czas wystarcza mu jej na pokonanie wrogów, ale widzimy też, że za każdym razem coraz więcej go to kosztuje. Bardzo mi odpowiada takie podejście do tej postaci. Mężczyzna nie jest niezniszczalnym herosem, więc jeszcze bardziej mu kibicujemy. Zmiana zachodzi także u postaci świetnie granej praktycznie od początku przez Iana McShane’a. W czwartej odsłonie manager traci swoją pewność siebie. Czasami jest nawet lekko wystraszony, co tylko pokazuje, że równowaga sił w tym brutalnym świecie zaczyna się zmieniać. Przeraża to nawet najbardziej pewnych siebie gości. To coś, czego jeszcze w tej serii nie widzieliśmy. Manager zawsze był kilka kroków przed wszystkimi. I nagle ktoś go tej przewagi pozbawił. Świetnie ogląda się sceny, gdy bohater stara się odzyskać nawet nie kontrolę nad sytuacją, ale pewien balans.
Bardzo fajnie napisaną postacią jest Caine. Donnie Yen, który się w niego wciela, wnosi do tej serii trochę humoru i swoje ogromne doświadczenie. Widać, że pomagał w ułożeniu choreografii walk dla swojej postaci, dlatego wyglądają one fenomenalnie – jak w każdym filmie z jego udziałem. Cieszę się, że Chad zaprosił go do współpracy i potrafił wykorzystać jego umiejętności.
Również Bill Skarsgard wypada fenomenalnie jako nowy czarny charakter, który zamierza ścigać Johna i nie zatrzyma się, dopóki nie osiągnie celu. Jest on, o czym już wspominałem, ucieleśnieniem młodego egoisty, który twierdzi, że wszystko mu się należy. Podoba mi się to, w jaki sposób Bill go zagrał. Ta pewność siebie aż kipi z ekranu i sprawia, że bohater jest nieznośny. Naprawdę nie da się go lubić! Widz automatycznie staje po stronie każdego, kto może mu utrzeć nosa.
Mamy też sporo ciekawych wystąpień gościnnych, o których nie będę się tutaj rozwodził, by nie psuć Wam zabawy. Napiszę jedynie, że potencjał Hiroyuki Sanada i Scotta Adkinsa został optymalnie wykorzystany, a fani obu panów będą bardziej niż zadowoleni. Ich występy są ogromną wartością w tej serii.
Uniwersum Johna Wicka zaczyna się rozrastać. Już wiemy, że powstaje prequel pokazujący początki działania słynnego hotelu. Pewnie dostaniemy jeszcze inne produkcje powiązane z tym tytułem. Chad robi sobie na razie przerwę od Wicka i zabiera się za remake
Nieśmiertelnego. Jeśli podejdzie do niego z równie ogromną fantazją co do tej serii, to czeka nas wyśmienite kino akcji z Henrym Cavillem wywijającym mieczem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h