Linia wydawnicza DC Black Label na dobre rozgościła się na polskim rynku. Rodzimi czytelnicy z całą pewnością zdążyli już zauważyć, że prym wiedzie w niej postać Batmana, któremu na tym polu artystycznym wiernie sekunduje jego odwieczny przeciwnik, Książę Zbrodni. To właśnie ten ostatni stał się protagonistą kolejnej odsłony cyklu, komiksu Joker. Zabójczy uśmiech. Recenzowany tom jest o tyle intrygujący, że fundament osi fabularnej sprowadza się do aspektów psychologicznych i resocjalizacyjnych - nie może być inaczej, skoro na drodze antagonisty pojawia się kolejny śmiałek, który wierzy w swoją terapeutyczną moc sprawczą i szansę na uzdrowienie zbłąkanego umysłu pacjenta. O ile sam punkt wyjścia do historii zasługuje na najwyższe słowa uznania, o tyle w toku lektury zdamy sobie sprawę, że scenarzysta Jeff Lemire coraz częściej ogrywa znane już z innych tekstów kultury motywy psychoterapeutyczne. Ogromna szkoda; opowieść cechująca się unikalnym, przytłaczającym klimatem bez dwóch zdań zasługiwała na nieco lepsze i pełniejsze rozwinięcie.  Wielu psychiatrów próbowało już zdiagnozować Jokera, jak do tej pory z marnym skutkiem. Łotr prowadził z nimi swoją złowieszczą grę, na co najlepszym dowodem są losy doktor Harleen Quinzel. Sytuacja ma się zmienić, gdy oko w oko z Księciem Zbrodni stanie Ben Arnell, wszem wobec zapewniający o planie na mentalne uzdrowienie podopiecznego. Terapeuta przynajmniej początkowo wydaje się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, a jego niezachwiana postawa każe czytelnikowi uwierzyć w powodzenie misji. Co więcej, Arnell jest tak pochłonięty terapią, że z biegiem czasu zaczyna lekceważyć niepokojące sygnały ze strony przełożonych czy zastanawiające zdarzenia w jego życiu. Wiele wskazuje bowiem na to, że w jakiś tajemniczy sposób Joker nocami udaje się do domu psychiatry. Dowodem na to może być choćby wymowna książeczka odnaleziona w łóżku jego syna...
Źródło: Egmont
Jak już doskonale wiemy, istotą i motorem napędowym linii Black Label jest dawanie poszczególnym artystom szansy na niczym nieograniczoną realizację własnej wizji. Lemire takowy pomysł z całą pewnością przedstawił; gorzej jednak z jego wykonaniem. Twórca pełnymi garściami czerpie z wątków obecnych w innych komiksach DC z wydaną również w naszym kraju Harleen na czele. W innych miejscach łączy tego typu wstawki z tym, co najlepsze na styku popkultury i psychoterapii, by w tym kontekście przywołać choćby Lot nad kukułczym gniazdem i Milczenie owiec. Owszem, w wielu momentach takie podejście do fabuły popłaca, lecz z drugiej strony wydaje się, że ambicje Lemire'a były znacznie większe niż walka o sprawny destylat dzieł popkultury traktujących o terapiach. Scenarzysta poczyna sobie za to lepiej tam, gdzie idzie o roztoczenie nad bądź co bądź krótką historią niepokojącej atmosfery. Jest coś przewrotnego w fakcie, że istotna jej część prezentuje się jak wypisz, wymaluj opowiastka dla najmłodszych. Ten zabieg znakomicie kontrastuje z wrażeniem, że najważniejsze dla Zabójczego uśmiechu są wszechobecny mrok i skupienie na szkicowaniu nieuchwytnej natury zła. Innymi słowy: mamy tu do czynienia z tomem, który potrafi zapadać w pamięć. Sęk w tym, że przy nieco oryginalniejszym podejściu do rozwijania trajektorii fabularnej mógłby zostać uznany za wybitny.  Żadnych zastrzeżeń nie mam natomiast do warstwy graficznej, za którą odpowiadał Andrea Sorrentino. Rysownik świetnie wywiązał się z zadania zaakcentowania posępnej aury opowieści, w typowy dla siebie sposób bawiąc się stylistyką wizualną w materii kompozycji kadrów. Przepełnione mrokiem plansze bardzo dobrze uzupełniają mentalne metamorfozy postaci, jakby artysta za punkt honoru postawił sobie zanurzenie bohaterów w rozmaicie rozumianym szaleństwie.  Joker. Zabójczy uśmiech to w ostatecznym rozrachunku historia udana, choć przynajmniej część z czytelników będzie wymagać od niej zdecydowanie więcej - niektórzy z nas się zachwycą, inni poczują z kolei lekkie rozczarowanie. Cieszy jednak to, że polscy odbiorcy pod szyldem DC Black Label dostają kolejną opowieść, która pozwala im zupełnie inaczej spojrzeć na przebogaty świat superbohaterów i złoczyńców. Wypłynięcie na psychologiczną głębię samo w sobie intryguje, a jeśli dodamy do tego fakt, że album kończy się skupionym na mentalnej kondycji Mrocznego Rycerza zeszytem Batman: Zabójca uśmiechu, zrozumiemy, jak wielkie aspiracje na tym polu miał Jeff Lemire. Jednego scenarzyście nie możemy odmówić: jak mało kto pojął on, że granica pomiędzy zdrowiem psychicznym a chorobą jest naprawdę cienka. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj