Kamerdyner na pierwszy rzut oka wydaje się być klasycznym melodramatem o miłości pary, która nie może być ze sobą. On zwykły Kaszub, który pracuje u pruskiej rodziny jako tytułowy kamerdyner, ona córka hrabiego, pracodawcy swojego ukochanego, więc nie godzi się jej być z kimś o tak niskim statusie społecznym. Jednak wątek miłości, w odróżnieniu od wielu przedstawicieli tego gatunku, nie odgrywa tu kluczowej roli. Nie przytłacza opowiadanej historii, jest na drugim planie jako jeden z elementów całości stojący w równowadze z pozostałymi. Samo uczucie jest pokazane bez przesadnego sentymentalizmu. Z uwagi na rozległy czas relacji Mateusza i Marity dostajemy rzecz prostą, ale wiarygodną. Ta miłość dość naturalnie komponuje się ze wszystkim i nie ma się wrażenia, że w pewnym momencie staje się jedynym wątkiem. Jednocześnie są momenty, gdzie coś w niej zgrzyta. Nie czuję za bardzo chemii pomiędzy aktorami, mam też wrażenie, że takie podejście  - potraktowanie tego wyłącznie jako jednego z elementów historii i to nie najważniejszego  - działa jak miecz obusieczny. Nie udaje się idealnie zbudować czegoś, co pod względem emocjonalnym potrafi nadać filmowi dodatkowy wyraz. Tak jak w innych wątkach emocji nie brak, tak miłość tych dwojga była mi przez cały seans obojętna. Wydaje się, że ten motyw mógł mieć więcej serca, a tak czuć, że coś zgrzyta. Mam przeważnie jeden duży problem z polskimi filmami kostiumowymi. Często przez ograniczenia budżetowe (a umówmy się, że nawet nasze superprodukcje nie kosztują szczególnie dużo w porównaniu ze standardami Europy i Hollywood) trudno uwierzyć w świat przedstawiony. Przeważnie w tego typu filmach nie ma autentyczności i wszystko na swój sposób jest jakieś za bardzo współczesne, sztuczne i czasem zbyt sterylne. Kamerdyner to wyjątek od reguły, ponieważ tutaj czuć na ekranie każdą złotówkę. W kostiumach, w dopracowanych często w najmniejszych detalach scenografiach, w wykorzystaniu lokacji czy nawet w scenariuszu, w którym zachowania postaci czy dialogi budowane są tak, że reżyser jest w stanie zbudować iluzję. Taką, która jest w stanie sprawić, że zaangażujemy się w historię i wciągniemy w świat przedstawiony. Uwierzymy w go. Zwłaszcza że większą część tej produkcji ogląda się z napisami, bo bardzo dużo dialogów jest po kaszubsku. A nawet dialogi po polsku nie tworzą wrażenia, że oglądamy współczesny kostiumowy film. Używanie odpowiednich słów jest w stanie dobrze kształtować to wrażenie, które pozostawia pozytywne uczucie. Iluzja jest zachowana do końca. A na to wszystko wpływa też dobra realizacja. Filip Bajon w dużej mierze opiera się na długich scenach bez cięć. Budowane są długie mastershoty, kiedy to kamera chodzi za bohaterami, obserwuje ich i pozwala zbudować wyjątkowy klimat, który tutaj się sprawdza. To tworzy wrażenie głębszego przemyślenia i dopracowania każdej sekwencji, jednocześnie też pozwala aktorom bardziej się wczuć w swoje postacie, bo przez dłuższy czas nie wychodzą z roli. To samo w sobie buduje wrażenie, że obcujemy z filmem, który pod kątem pracy kamery, zdjęć i sposobu opowiadania historii wyrasta ponad typowy poziom rodzimego kina. Są momenty, gdzie kamera krąży po otoczeniu, a my obserwujemy różne interakcje i wydarzenia. Na przykład, gdy widzimy sytuację w okopach Kaszubów podczas I wojny światowej. Dlatego czuć w tym rozmach realizacyjny, którego polskie kino dawno nie widziało. Jednocześnie podkreślam, że chociaż pod tym względem można powiedzieć, że to film epicki, to nie ma tu strzelanin, bitew czy innych tego typu rzeczy, ponieważ to nie jest taka historia. Fabuła filmu Kamerdyner jest tym, co przemówiło do mnie najbardziej, bo to nie jest historia o miłości tytułowego bohatera na tle wielkich wydarzeń historycznych. To jest opowieść o Kaszubach, o tym, jaką rolę pełnili podczas kluczowych dla naszej historii momentów. Można rzec, że to własnie cała fabuła na ogólnym poziomie jest tutaj najważniejsza, a poszczególne wątki to ustawione w równowadze elementy ją budujące. To nadaje temu filmowi zupełnie inny klimat i charakter, bo czujemy, że takiej historii w polskim kinie po prostu jeszcze nie było. Jest ciekawa, nie brak w niej momentów poruszających emocje, a koniec końców jest też smutna. Jest jednak kilka scen, które w trafny sposób potrafią rozbawić poprzez komentarze do rzeczywistości przedstawionej, wprowadzane z dobrym wyczuciem czasu i pomysłem. Całość rozgrywa się od 1900 roku aż do końca II wojny światowej. Wydaje mi się, że udało się stworzyć coś, co pokazuje po prostu mniej znany epizod z historii Polski. Jest w tym nutka patriotyzmu, ale bez nachalności czy martyrologii. Wszystko wydaje się mieć swój czas i miejsce. Powiem wprost: ten film to show Janusz Gajos. Jego król Kaszubów - Bazyli Miotke to postać wyrazista, ciekawa, często zabawna i charyzmatyczna. Kiedy jest na ekranie, wszystko zaczyna mieć znaczenie i nabierać dodatkowy wyraz. Co ciekawe Gajos przez całą opowieść mówi tylko w języku kaszubskim i dla mnie to on pod wieloma względami staje się najważniejszą i najlepszą postacią tej historii. Dobrze sobie poradziła w głównej roli kobiecej nieograna Marianna Zydek, a Anna Radwan czy Daniel Olbrychski nigdy nie schodzą poniżej jakiegoś poziomu. To samo Adam Woronowicz jako postać, która w pewnym sensie jest czarnym charakterem. Choć jego pruski hrabia czasem wydaje się przesadzony, a podejmowane przez niego decyzje oczywiste, rozwijany na przestrzeni lat charakter Hermana ostatecznie jest w stanie do siebie przekonać. Teoretycznie najsłabiej wypada Sebastian Fabijański, który choć gra tytułowego bohatera, to nie ma wiele do pokazania. Scenariusz nie wymaga od niego mocniejszych emocji, czy pokazania charakteru, który mógłby pomóc postrzegać Fabijańskiego w zupełnie inny sposób. Jego Mateusz jest małomówny, mało też ekspresywny, więc koniec końców nie czuć jakiegoś charakteru w tym bohaterze. Można odnieść wrażenie, że niektóre wydarzenia z jego życia wymagałyby większych aktorskich popisów i emocji. A ich w jego przypadku tutaj brakuje. Kamerdyner to film na swój sposób wymagający, ale w przystępnym stylu. Niektórych może przerazić długość opowieści, która nie obfituje w wielkie wydarzenia wywołujące adrenalinę. To film powolny i zarazem z dobrym tempem. Taki, którego dawno nie było w polskim kinie. Kamerdyner to przede wszystkim historia z nutką świeżości, wciągająca, z dobrymi emocjami i pięknym wykonaniem. Naprawdę dawno nie widziałem w polskim kinie filmu kostiumowego, który by tak dobrze wyglądał.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj