Ed Brubaker, scenarzysta Czerwonego łajdaka, ma niezwykłą zdolność łączenia estetyki sensacyjnego thrillera z konwencją stricte superbohaterską. To właśnie było siłą napędową komiksu Zimowy żołnierz i to również zostało bardzo sprytnie zaadaptowane przez MCU na potrzeby kinowych filmów o Kapitanie Ameryce. Czerwony łajdak nie wyłamuje się z tej stylistyki, jednak pod względem fabularnym jest to dużo słabsza opowieść, niż wspomniany wcześniej Zimowy żołnierz. Fabuła komiksu skupia się na dalszych poszukiwaniach Bucky’ego Barnesa. Steve Rogers robi wszystko, żeby znaleźć swojego przyjaciela, który najwyraźniej zmienił się bezpowrotnie. Kapitan Ameryka podąża śladami Zimowego żołnierza, jednak ten wciąż skutecznie się ukrywa. Tymczasem zło nigdy nie zasypia. Aleksander Lukin, egzystujący w dziwacznej symbiozie z Czerwoną Czaszką, wciela w życie apokaliptyczne plany, a Crossbones wraz ze swoją śmiertelnie niebezpieczną przyjaciółką sieje chaos i zniszczenie. Losy bohaterów i złoczyńców krzyżują się w Londynie, gdzie dochodzi do ostatecznej konfrontacji. W Czerwonym łajdaku Ed Brubaker robi mniej więcej to samo, co w Zimowym żołnierzu. Całość ma charakter śledztwa, które zmusza bohaterów do przemieszczania się z jednej lokalizacji do kolejnej. W trakcie dochodzenia Steve i Sharon Carter poznają tajemnice swoich adwersarzy i zbierają części większej układanki. Równocześnie śledzimy działania ich przeciwników. Czerwona Czaszka i Crossbones są coraz bliżej realizacji destrukcyjnych planów. Mamy tu więc formę rozgrywki szachowej. Obserwujemy, jak obie strony zbliżają się do niechybnej konfrontacji. Podobnie jak poprzednia część opowieści, całość ma bardzo naturalistyczny charakter, mocno kontrastujący z tym, co oferują klasyczne superbohaterskie komiksy. Tym razem jednak Brubaker zdecydował się nieco mocniej zaakcentować motywy paranormalne. O ile w Zimowym żołnierzu znajdowały się one na dalszym planie, teraz stanowią klucz do fabuły. Na szczęście nie razi to zbytnio. Autor, podobnie jak bracia Russo w filmach MCU, potrafi odpowiednio balansować motywy fantastyczne, z tymi realistycznymi. Wszystko toczy się więc według zasad logiki. Mimo że w opowieści pojawiają się superbohaterowie, nie ma tu mowy o fabularnych absurdach i mało wiarygodnych niedorzecznościach.
fot. Egmont
Kolejną cechą charakterystyczną Czerwonego łajdaka jest wszechobecna powaga. Nie ma tu miejsca na poczucie humoru i nieco lżejsze podejście do tematu. Powyższe odbija się zarówno na toczących się wydarzeniach, jak i na postaciach. Fabuła na takim podejściu zyskuje - czytając komiks, mamy wrażenie, że obcujemy z ambitniejszą opowieścią, skierowaną do nieco starszych czytelników. Realistyczna kreska Steve’a Eptinga i dość mroczna kolorystyka doskonale pasują do obranego kierunku fabularnego. Niestety, w niektórych miejscach brak luzu działa na niekorzyść historii. Weźmy na przykład głównego protagonistę. Steve Rogers nie ma w sobie nic z autoironii swojego filmowego odpowiednika i z chłopięcego uroku Chrisa Evansa. Jest on zawsze poważny, napuszony i zamknięty w sobie. Jego dialogi pełne są górnolotnych zwrotów i wzniosłych komentarzy. To nie jest Kapitan, którego da się łatwo polubić, zwłaszcza że MCU udowodniło, iż postać tę można pisać zupełnie inaczej. Filmowy Marvel zrobił bardzo dużo dobrego dla Kapitana Ameryki. Na szczęście wizerunek bohatera z komiksów Brubakera to już przeszłość.
Na koniec warto wspomnieć o niespodziance, którą przyszykował dla nas wydawca. Mniej więcej w połowie tomu opowieść zostaje niespodziewanie przerwana, a my dzięki numerowi Captain America 65th Anniversary Special wracamy do czasów II wojny światowej. Wraz z Kapitanem, Buckym, Nickiem Fury i Wyjącymi Komandosami przenosimy się do Europy, gdzie Czerwona Czaszka wdraża w życie swój kolejny apokaliptyczny plan. Zmienia się nie tylko fabuła, ale też oprawa graficzna. Prosta kreska i jaskrawa kolorystyka przypominają zeszyty superbohaterskie wydawane w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. Opowieść natomiast nawiązuje w prostej linii do Hellboya Mike'a Mignoli. Jednym słowem, całkiem przyjemny smaczek dla wszystkich fanów Kapitana Ameryki. Jak się później okazuje, wydarzenia z numeru specjalnego są ściśle powiązane z Czerwonym łajdakiem. Odmienna estetyka, ta sama opowieść. Warto sięgnąć po wydawaną właśnie w Polsce trylogię, bo jej styl w jakimś stopniu stał się inspiracją dla braci Russo przy tworzeniu solowych przygód Kapitana Ameryki w ramach MCU. Brubaker udowodnił, że o superbohaterach można opowiadać w konwencji realistycznego thrillera. Jest to raczej prosta historia, bez większych fajerwerków fabularnych, ale na płaszczyźnie sensacyjnej działa jak należy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj