Nowa belgijska produkcja Netflixa z polskimi korzeniami trafia właśnie na ekrany. Czy będzie to kolejny sukces tej amerykańskiej platformy? Sprawdzamy.
Lotnisko w Brukseli. Dzień jak każdy inny. Załoga samolotu szykuje się do rejsu, a pasażerowie przechodzą odprawę i powoli gromadzą się przy swoich gate'ach. Jest późna noc, więc wszyscy są ospali, a co poniektórzy wkurzeni tym, że muszą lecieć gdzieś o tak późnej porze. Nic nie zwiastuje, by miała się wydarzyć jakaś tragedia. Wszystko się zmienia, gdy mężczyzna w wojskowym mundurze z karabinem w ręku wbiega do samolotu, taranując przy tym ludzi spokojnie idących rękawem do wejścia i nakazuje stewardesie natychmiast zamykać drzwi. Terenzio, bo tak ma na imię napastnik, zmusza pilota do tego, by jak najszybciej uruchomił silniki i wzbił maszynę w powietrze. Twierdzi, że jeśli zastanie ich ranek, to wszyscy umrą od promieni słonecznych. Jego słowa początkowo odbierane są przez współpasażerów jako brednie jakiegoś szaleńca, ale dość szybko orientują się, że ten żołnierz NATO nie kłamie. Bezpieczeństwo daje im tyko i wyłącznie mrok. Muszą uciekać przed goniącym ich słońcem. Jest jednak kilka problemów. Po pierwsze samolot nie może być cały czas w powietrzu, musi zatrzymywać się na tankowania. Po drugie przypadkowo zebrani pasażerowie mają zupełnie inne pomysły na przeżycie i trudno jest okiełznać ich charaktery. Rozpoczyna więc walka na argumenty, a gdy to nie wystarcza, niekiedy trzeba użyć siły.
Serial
Kierunek: Noc został zainspirowany drobnym fragmentem
Starości aksolotla Jacka Dukaja. Czerpie z niego pomysł przedstawienia samej apokalipsy, ale nie jest wierną adaptacją książki. Każdy kto jest zaznajomiony z twórczością tego świetnego pisarza wie, że jego powieści nie nadają się do ekranizacji. Jest tam więcej filozofii niż akcji, a na ekranie to by się po prostu nie sprawdziło. Jednak jego pomysły są świetne, więc przy pomocy dobrych scenarzystów można w ich oparciu stworzyć ciekawe seriale.
Tomasz Baginski o tym wie, dlatego od dawna czerpie z jego twórczości i próbuje zainteresować nią różne telewizje. Netflixa udało mu się przekonać i tak dostajemy opowieść o gromadce ludzi, którzy na pokładzie samolotu starają się uciec przed śmiercią. Zresztą zarówno Dukaj, jak i Bagiński są producentami wykonawczymi tej produkcji.
To, że Netflix dał zielone światło, wcale nie oznacza, że dał także pokaźny budżet, co niestety widać. Na szczęście zarówno dwójka reżyserów Dirk Verheye i Inti Calfat, jak i showrunner Jason George potrafią z tej wady zrobić zaletę. Otóż widz jest traktowany jak pasażer samolotu. Nie wie, co się dzieje. Nie ma żadnej tajnej wiedzy, która pozwoli mu szybciej niż bohaterom dowiedzieć się, co się dzieje. Odkrywamy wszystko na równi z nimi. I to jest bardzo ciekawy zabieg, umożliwiający ekipie okrojenie ilości efektów specjalnych pokazujących apokalipsę do minimum. Co i rusz zobaczymy jakieś płonące lokacje, ale wszystko z okna samolotu, czyli małe i niewyraźne. Tak jak widzą to pasażerowie.
Zresztą nie apokalipsa jest tutaj najważniejsza, a zderzenie się różnych charakterów ludzi z różnych klas społecznych i różnych krajów. Mamy obywateli Polski, Belgii, Francji, Rosji, Maroko, Turcji i Włoch, czyli istną latającą wieżę Babel. Jak w życiu, wszyscy starają się komunikować w języku angielskim i czasami francuskim, co nie oznacza, że w stresowych sytuacjach nie mówią w swoim własnym. I tak Jakub, grany przez Ksawerego Szlenkiera, nie raz rzuca rodzimymi wulgaryzmami. Takie zachowanie bohaterów nadaje autentyczności całej sytuacji. Nikt tu nagle nie staje się lingwistyczną alfą i omegą.
Akcja w przeważającej mierze rozgrywa się w samolocie, co mogłoby być monotonne ze względu na powtarzające się kadry, jednak operatorowi Thomasowi Hardmeierowi udaje się tak operować kamerą, jakby pokład tego samolotu nie miał dla niego żadnych granic. Co jest naprawdę ogromną sztuką, bo byłem na planie tej produkcji i widziałem, jak małe jest wnętrze tego samolotu, który na dodatek cały czas się trzęsie.
W tej produkcji nie ma także żadnych znanych nazwisk czy twarzy, które mogliście zobaczyć w innych produkcjach telewizyjnych. Dla jednych może być to minus, dla mnie niekoniecznie. Dzięki temu nikt nie dominuje na ekranie. Nie zgarnia dla siebie całej uwagi. Każdy bohater ma równe szanse, by zawalczyć o uwagę i sympatię widza.
Kierunek: Noc składa się z sześciu odcinków, które są skonstruowane tak, by widz obejrzał je za jednym posiedzeniem. Nie ma tu mocno nakreślonych cliffhangerów. Jest za to ciekawa opowieść z kilkoma wadami, które osłabiają jego ostateczny wydźwięk. Ten serial nie ogląda się dla pierwiastka science fiction, a dla bohaterów. Jestem pewien, że widzowie szybko wybiorą swoich faworytów i tak jak w przypadku chociażby
Zagubionych, będą im kibicować do samego końca. Nie oczekujcie, że twórcy dadzą Wam klarowną odpowiedź, dlaczego słońce nagle zabija ludzi. To nie jest tu istotne. Mamy się skupić na walce o przetrwanie przedstawionych postaci. Jak kombinują, by wydostać się z pozornie beznadziejnej sytacji. Czy będą cały czas grali na siebie, czy może zaczną współpracować jako grupa? A spójrzmy prawdzie w oczy, mało kto chce ryzykować własne życie, by uratować ludzi, których nawet nie zna.
Nie czuję, by ten serial stał się wielkim hitem Netflixa, ale jest ciekawą alternatywą i na pewno wybija się lekko ponad przeciętną produkcji, jakie znajdziemy na tej platformie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h