Najnowszy odcinek Koła czasu można określić jako ciszę przed burzą. Mimo to wyjawiono przełomowe informacje, które ukierunkowują bieg wydarzeń, dzięki czemu finał sezonu zapowiada się ekscytująco. Oceniam.
Siódmy odcinek
Koła czasu rozpoczął się od efektownej walki, którą zaprezentowała kobieta Aiel u podnóża Góry Smoka. Słynny „taniec włóczni” rzeczywiście robi wrażenie, szczególnie że Tigraine, mając skurcze porodowe, zabiła kilku rycerzy w pojedynkę. Widzowie mogą kręcić nosem, że takie starcie jest nierealistyczne ze względu na jej stan, ale czytelnicy książek zdają sobie sprawę, że Aielowie to naród wojowników i zarówno mężczyźni jak i kobiety posiadają niesamowite umiejętności i technikę we władaniu bronią i włóczniami, a ból im nie przeszkadza. To otwarcie wyglądało widowiskowo, a nieco później w epizodzie okazało się, że poród pomógł odebrać Tam. Odmłodzenie Michaela McElhattona za pomocą efektów komputerowych nie było zbyt dobrym pomysłem. Te starania nie wyszły źle, ale mimo to coś w jego wyglądzie zgrzytało. W każdym razie narodziło się niezwykłe dziecko związane z przepowiednią, które okazało się jednym z mieszkańców Dwu Rzek, który podróżuje w stronę Oka Świata.
Zanim jednak doszło do wyjawienia, kto jest Smokiem Odrodzonym, bohaterowie (bez Mata) musieli przedrzeć się przez mroczne Drogi. Dobrze oddano ich klimat z książek. Raczej nie zaskoczyło to, że zaatakował ich Czarny Wiatr, który wzbudził w nich strach i wątpliwości. Na ratunek przyszła znowu Nynaeve, której determinacja i upór pozwoliły jej na przeciwstawienie się siłom zła. Znowu obejrzeliśmy festiwal świetnych efektów specjalnych. Szkoda, że ta podróż przez Drogi nie potrwała dłużej, bo ta upiorna atmosfera mogła się podobać.
Przyjaciele trafili do Fal Dary, czyli ostatniego bastionu przed Ugorem, gdzie władał Agelmar. Twierdza wyglądała imponująco, podobnie jak doskonałe wnętrza. Tym razem twórcy nie próbowali na siłę wywrzeć wrażenia na widzach – po prostu pozostawili im pole do własnej oceny tej pięknej scenografii. W poprzednim odcinku wskazywałam, że bohaterowie zbyt ślepo podążają za Moiraine, więc w tym te pewne niedociągnięcia i zaległości fabularne zostały nadrobione. Nie tylko zaczęli się wahać, ale też doszło do kłótni między nimi, związanej z Matem i zazdrością, która się obudziła w Randzie. Każdy przedstawił swój punkt widzenia, a także emocje, które nimi targały. Dzięki dobrze nakreślonym charakterom ten krótkotrwały konflikt miał sens, choć nie był porywający czy wyjątkowo burzliwy.
Wprowadzono też do historii ważną postać, jaką jest Min. Ma niezwykły dar, który pozwala jej widzieć coś w rodzaju wizji przyszłości z aur poszczególnych osób. Twórcy całkiem dobrze wymyślili sposób na zaprezentowanie jej umiejętności, co było na pewno kłopotliwe, jak w przypadku Ogira. Kae Alexander w tej roli to dobry wybór, bo jest przekonująca i wzbudza sympatię, dzięki swojej pewności siebie i zadziorności. Ciekawi też, o której z dziewcząt mówiła, że czeka ją przyszłość związana z Tronem Amyrlin. Z jednej strony Nynaeve znowu pokazała potęgę w przenoszeniu Jedynej Mocy. Ale z drugiej strony zdeterminowana, stanowcza i ambitna Egwene mówiła, że wyprawa do Oka Świata i poświęcenie pozwoli ochronić ludzi. Brzmiała jak przywódczyni, która jest gotowa na wszystko, co pasuje do Aes Sedai.
To właśnie Min ostatecznie potwierdziła, że Rand jest Smokiem Odrodzonym. Po wyjściu przez Bramę widać było, że jest bardzo wzburzony i można było się domyślać, że usłyszał coś więcej, niż nam początkowo pokazano. W każdym radzie sposób wyjawienia prawdy powodował ciarki na plecach. Posłużono się retrospekcjami i przebłyskami z przeszłości, które zostały uzupełnione o momenty, gdy młody al'Thor sięgał po Jedyną Moc, aby wyważyć drzwi lub ochronić Egwene. Można oskarżyć twórców, że okłamywali nas i zwodzili, ale tak naprawdę te strumienie nie zawsze są widoczne, co jest zgodne z książkami. Wykorzystali ten motyw, żeby zaskoczyć widzów, co im się udało.
W tym odcinku nie tylko wyjawiono, kto jest Smokiem Odrodzonym, ale też, że Lan jest spadkobiercą tronu Malkieru. Jest królem bez królestwa. Trochę za słabo podkreślono jego dramat, ponieważ bardziej skupiono się na rozbudowaniu romansowego wątku z Nynaeve. Między aktorami jest niezła chemia i prostymi środkami starają się przedstawiać wzajemne uczucie między bohaterami – za pomocą głębokich spojrzeń czy uśmiechów. Działa to przyzwoicie i nie czuć, że jest to wymuszone. Twórcy jeszcze też delikatnie przypomnieli, że problematyczną sprawą jest więź zobowiązania z Moiraine. Na razie tyle wystarczy, a na bardziej emocjonalny rozwój tego romansu będzie odpowiednia pora.
Najnowszy odcinek
Koła czasu można uznać za nieco przegadany, ale za to przyniósł przełomowe informacje. Emocje raczej osiągnęły umiarkowany poziom, bo skupiano się na zbudowaniu gruntu pod finał serii. Epizod intrygował i nie dłużył się, a historię poprowadzono mądrze. W oczy rzuca się dbałość o efekty komputerowe, na które na pewno przeznaczono dużą część budżetu serialu. Ponadto nie zapominajmy, że w twierdzy pojawił się Padan Fain, który mógł umknąć uwadze w pierwszym odcinku, ale spostrzegawczy widzowie mogli zauważyć, że podczas ataku trolloków miał radosną minę. Nie jest postacią bez znaczenia, więc ciekawi, jaką odegra rolę w marszu Moiraine i Randa do Oka Świata. Zapowiada się fascynujący finał sezonu!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h