Koło czasu na szczęście nie jest drugą Grą o Tron czy Władcą Pierścieni, ponieważ prezentuje zupełnie inny, bardziej magiczny klimat. Choć trzeba przyznać, że kilka motywów z pierwszych odcinków może wydać się podejrzanie podobnych do historii Tolkiena. Podobieństwo nie jest przypadkowe, ponieważ nieżyjący już autor książek z cyklu Koło Czasu, Robert Jordan, nawiązywał do nich świadomie. Dlatego Pole Emonda przypomina nieco Shire, Moiraine ma coś z Gandalfa (oboje posługują się „magią” i prowadzą grupę), Lan jest odpowiednikiem Aragorna, a bohaterowie wyruszają w podróż, których ścigają przerażające stwory. Dobre wzorce są istotne, ale ważniejsze jest nadanie historii własnego stylu. Tak jak Robert Jordan w swojej serii książek, tak też robią twórcy serialu - tworzą własne dzieło, które nie chce być porównywane do kultowych produkcji fantasy. I wychodzi im to bardzo dobrze! W pierwszych odcinkach od razu rzuca się w oczy szybkie tempo akcji. W premierowym epizodzie, dla niektórych widzów może to stanowić problem, ponieważ skaczemy między scenami, żeby czym prędzej poznać głównych bohaterów i nakreślić relacje (zaskakująco znacznie bardziej intymne niż w książkach) między nimi. Choć Koło czasu promowało się osobą najbardziej znanej aktorki z obsady, Rosamund Pike, to historia kręci się wokół całej siódemki, która jest traktowana na równi: Randa, Egwene, Mata, Perrina, Nynaeve, Moiraine i Lana. Nie jest to zarzut, ale wpływa na odbiór odcinka, ponieważ czuć duży pośpiech. Jednak na tyle ta narracja jest dobrze poprowadzona, że widzowie wiedzą, na które postacie zwrócić uwagę podczas ataku trolloków na wioskę. Amazon Prime Video nie żałował pieniędzy na to krwawe i brutalne starcie. Po pierwsze na pochwałę zasługuje to, jak fantastycznie prezentowały się stwory, które są skrzyżowaniem zwierząt z rasą ludzką. W tym wypadku istniało ogromne ryzyko, że produkcja ośmieszyłaby się, gdyby wyglądały one sztucznie lub plastikowo. Gdyby nie wysoki budżet twórcy nie osiągnęliby sukcesu pod tym względem, ponieważ mordercze trolloki (a później Pomor) budziły grozę. Dzięki temu ta masakra wioski emocjonowała, choć można mieć pewne zastrzeżenia co do montażu oraz pracy kamery, która się okrutnie trzęsła. Jednak oczekuje się nieco lepszych sekwencji walk, mając w pamięci bitwy z Gry o Tron. Po drugie Moiraine pokazała swoją potęgę jako Aes Sedai. Zgodnie z opisem z książek ukazano używanie Jedynej Mocy za pomocą strumieni i kosmyków. Efekty specjalne prezentowały się świetnie (walący się budynek!). Tylko ruchy bohaterki były trochę pokraczne i zaburzały czerpanie przyjemności z tej widowiskowej sceny, w której Lan pokazał próbkę swoich szermierczych umiejętności.
fot. Amazon Prime Video
+10 więcej
Pierwszy odcinek na pewno się nie dłużył, co zawdzięcza zawrotnej prędkości opowiadania historii. Jednak ma ona pewne niedociągnięcia fabularne. Epizod zakończył się dramatyczną walką o przeżycie głównych bohaterów i ucieczką z Pola Emonda. Jednak twórcom nie udało się należycie podkreślić ich wyjątkowości (poza Egwene). Co wskazywało na to, że to właśnie ta czwórka postaci była celem trolloków i wśród nich znajduje się Smok Odrodzony? W książce nie było wątpliwości, że jest coś na rzeczy (np. każdego wystraszył mroczny jeździec, którego nikt poza nimi nie widział), a tutaj mamy tylko do dyspozycji słowo Moiraine, która ich obserwowała z daleka. Takie niedopowiedzenie na samym początku historii sprawia, że podchodzi się do niej z rezerwą, a do tego odbiera poczucie tajemniczości. Ponadto odnosi się wrażenie, że twórcy z dużą determinacją chcą wtłoczyć w każdy odcinek jak najwięcej ważnych elementów mitologii i świata przedstawionego z książek. A wiadomo, że jest on niesamowicie rozbudowany. Jeśli zapytalibyśmy czytelnika o krótki opis fabuły książek Jordana, to skończyłoby się na streszczeniu całej opowieści, żeby oddać jej sens. A twórcy właśnie próbują w kilku zdaniach opowiedzieć, kto jest kim i z czym się mierzy. Stąd pojawiają się wyrwane z kontekstu sceny z polowaniem przez Czerwone Ajah (jedna ze społeczności Aes Sedai) na mężczyznę posługującego się Jedyną Mocą, co doprowadza go do szaleństwa. Twórcy nie wykazują się subtelnością, gdy chcą zwrócić uwagę widzów na różne szczegóły, jakby nie wierząc w ich spostrzegawczość. Tak jak wtedy, gdy kamera najeżdża na wygrawerowaną czaplę na mieczu Tama lub Mata bawiącego się bez powodu kostkami do gry. Tak jakby zrobiono  listę ważnych elementów historii, które muszą się w niej pojawić na jej pewnych etapach. To dobrze, bo udowadniają tym, że z szacunkiem podeszli do materiału źródłowego i zadbali o detale. Dzięki temu też cudownie zabrzmiał cytat z książek o Kole czasu, przemijaniu Wieków i początku, który słyszmy pod koniec pierwszego epizodu. Jednak tak szybka nauka świata przedstawionego wcale nie wymaga wielkiej koncentracji. Warto czytać między wierszami w wypowiedziach bohaterów albo patrzeć na kogo kieruje się oko kamery. Całkiem zrozumiale są tłumaczone prawa rządzące tym światem (używanie Jedynej Mocy, specyfika Aes Sedai i ich więzi ze Strażnikami). Nie zawsze wychodzi to naturalnie i z wyczuciem (jak wtedy gdy Moiraine tłumaczy zasady Aes Sedai), ale znajdują one zastosowanie w dalszej części fabuły. To szybkie tempo akcji spada w kolejnych odcinkach, które pozwalają lepiej poznać głównych bohaterów. W drugim epizodzie sporo czasu poświęca się Egwene, która odkrywa, że potrafi używać Jedynej Mocy. Madeleine Madden w tej roli to dobry wybór, bo na tle pozostałych młodych aktorów wypada najbardziej wyraziście. Oczywiście, góruje nad nimi wszystkimi doświadczona Rosamund Pike, która emanuje solidnością w swojej roli. Również przekonujący jest Daniel Henney jako Lan, który świetnie uchwycił twardy charakter swojej poważnej postaci o kamiennym obliczu. Dzięki temu, że grupa trafiła do mrocznego Shadar Logoth (spektakl efektów specjalnych i doskonałej scenografii), gdzie musieli uciekać przed cieniem, doszło do rozdzielenia się bohaterów. Jest to zgodne z książką, co twórcy skrzętnie wykorzystali. W trzecim odcinku Perrin i Egwene, zmarznięci po przymusowej kąpieli w fosie, uciekali przed watahą wilków, która wcale nie była groźnie nastawiona do młodego mężczyzny. Jest to związane z jego przeznaczeniem. Twórcy postanowili ubarwić jego historię względem książki, dodając tragiczny wątek przypadkowego zabicia swojej ukochanej. Ten wątek powinien fajnie zaprocentować w przyszłości dylematami na temat przemocy i poczucia winy. Można mieć jedynie wątpliwości co do Marcusa Rutherforda, który wciela się w tego bohatera. Daleko mu do charyzmatycznego występu, ale z drugiej strony aktor jest tak samo mdły, jak jego książkowy pierwowzór. Casting jest trafny, ale trudno nazwać to komplementem. Twórcy mogli „poprawić” tego bohater w serialu. Perrin i Egwene spotkali na swojej drodze Druciarzy (lub jak kto woli Lud Wędrowców), których dobrze odwzorowano w produkcji. To jeden z kilkunastu ludów Koła czasu, co świadczy o jego rozbudowanym świecie. Innym, który zostaje przedstawiony, są Aielowie. Trupa tej grupy walecznych wojowników okradł Mat, w którego wciela się Barney Harris. I niestety, jest to najsłabszy wybór castingowy serialu, a twórcy jeszcze pogłębiają jego słabości zmianą charakteru. Książkowy Mat to cwaniaczek, bajerant i niedojrzały łobuz, który pakuje się ciągle w kłopoty. Z kolei w serialu twórcy wyposażyli go w niezbyt wesołą historię dysfunkcyjnej rodziny, przez co stał się ponurakiem. Wpłynęło to także na wątek związany ze sztyletem - kompletnie nie widać jego przemiany i pogorszenia nastroju. Ponadto Harrisowi brakuje też specyficznego uroku tej postaci, więc tak naprawdę jego los najmniej interesuje. Nawet ożywienie wątku Mata przez barda Thoma Merrilina (kapitalny Alexandre Willaume), który nie miał na sobie swojego kolorowego płaszcza, nie pomogło spojrzeć na niego przychylniejszym wzrokiem. Cieszy, że w 2. sezonie w tę rolę wcieli się inny aktor (Dónal Finn). Oczywiście należy też wspomnieć o Joshy Stradowskim, grającego Randa, którego wygląd odpowiada opisowi z książek. Z odcinka na odcinek coraz bardziej do siebie przekonuje, choć jeszcze nie miał okazji się w pełni wykazać. Przy Izuce Hoyle (Dana) wypadł niemrawo, ale trzeba przyznać, że aktorka dużo życia wlała w swoją postać, która okazała się Sprzymierzeńcem Ciemności. To był zaskakujący zwrot akcji, ponieważ okazało się, że również ludzie bywają zdrajcami i służą Czernemu lub jego Przeklętym. Nie można też zapomnieć o Nynaeve, którą gra Zoë Robins. To trochę kontrowersyjny wybór ze względu na kolor skóry i urodę, która na tle mieszkańców wioski Dwu Rzek się wyróżnia. Dobrze więc, że twórcy bardzo zgrabnie wyjaśnili przyczyny tego stanu rzeczy, zmieniając genezę postaci, która zyska sens przy odkrywaniu kolejnych ludów w Kole czasu. A sama aktorka radzi sobie dobrze w tej roli, choć daleko jej do humorzastego i pełnego temperamentu pierwowzoru. W trzecim odcinku mogła się w końcu pokazać z dobrej strony, co daje nadzieję, że jej Nynaeve nabierze charakteru (lub chociaż zacznie pociągać gniewnie warkocz). Trzeci odcinek zakończył się intrygującym widokiem Logaina, czyli mężczyzny podającego się za Smoka z przepowiedni (w tej roli Álvaro Morte, znany z roli El Profesor z Domu z Papieru). To skutecznie zachęca do śledzenia dalszej historii w tym sezonie. Serial wyróżnia się też pod względem krajobrazowym. Majestatyczne pejzaże są eksponowane na każdym kroku. Aż tak, że tło potrafi zdominować bohaterów, jakby operator kamery nie potrafił odwrócić wzroku od tych cudownych widoków. Oczywiście część jest podkręcona komputerowo, ale świetne jest to poczucie, że oglądamy autentyczne pejzaże, góry, pustkowia, lasy, polany, rzeki, skały. Dzięki temu Koło czasu prezentuje się pod względem wizualnym przepięknie, choć niektórzy mogą oskarżyć twórców, że zbyt nachalnie chcą wzbudzić podziw wśród widzów tymi widokami. Nie mam nic przeciwko, żeby w kolejnych odcinkach dalej zachwycali mnie taką przyrodniczą scenerią oraz świetną muzyką, która dodaje emocji i dynamiki wydarzeniom. Warto jeszcze wspomnieć o openingu do Koła czasu, które jest znakomite i nawiązuje do książek. Widzimy przędze, które tkają (oraz prują się) skomplikowany wizerunek Ajah. Odnosi się to do Koła Czasu - wplata ono wątki ludzkich losów we Wzór Wieku, który tworzy istotę rzeczywistości dla danego Wieku. Brzmi skomplikowanie, ale intro świetnie oddaje sens tego tytułowego elementu świata przedstawionego. Pierwsze odcinki Koła czasu olśniewają rozmachem. I prawidłowo, ponieważ osiągniecie satysfakcjonującej adaptacji książek wymagało ogromnych nakładów finansowych. Każdy czytelnik zdawał sobie sprawę, ile trudności musieli pokonać twórcy, którzy ostatecznie sprostali wyzwaniu. Dokonali kilku zmian w fabule, ale w większości z korzyścią dla przebiegu wydarzeń i wymogów telewizyjnych. Lepiej poradzono sobie z adaptacją książek niż w przypadku choćby Wiedźmina, ponieważ nie stracili z oczu istoty tej historii oraz tego, co sprawia, że jest wyjątkowa i warta eksploracji. Serial nie jest idealny, ale nie rozczarowuje. Ta wielka przygoda i walka ze Złem dopiero się rozpoczyna, a już dostarcza sporo rozrywki. Koło Czasu obraca się tak, jak chce, a gatunek fantasy znowu ma szansę zabłyszczeć za sprawą tego serialu!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj