Kolejny odcinek Feud, podobnie jak trzy poprzednie, skupia się na ważnym zagadnieniu społecznym. Tym razem jednak jego ranga jest znacznie większa i nie do końca koresponduje z główną ideą serialu.
Odcinek numer 4 jest w ogromnej mierze poświęcony problematyce feminizmu. I zapewne nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to główne bohaterki uosabiały omawiane idee, czy postawy... Tymczasem Bette i Joan zostały odsunięte na drugi plan, a przez większą część odcinka oglądamy inne postaci kobiece. Przede wszystkim asystentkę reżysera – Pauline (Alison Wright).
Postać dziewczyny przez wszystkie poprzednie odcinki pojawiała się ledwie z doskoku, symbolicznie coś komentując lub robiąc wymowną minę. Teraz zaś od samego początku obserwujemy właśnie ją i słuchamy o nowym pomyśle, na jaki wpadła – wyreżyseruje własny film! Oczywiście, w realiach lat 60. sytuacja kobiet była znacznie inna niż obecnie, w związku z czym Pauline musi zmierzyć się z falą kpin i krytyki. Alison Wright świetnie sobie radzi na ekranie, a im częściej obserwujemy jej postać, tym bardziej ją lubimy – wydaje się bardzo prawdziwa i szczera, nie można jej również odmówić odwagi. Nie ma ona jednak większego związku z główną fabułą filmu i tytułowym sporem między Bette i Joan. Pomysł, by poświęcić odcinek głównie jej, był moim zdaniem raczej nietrafiony.
Za sprawą naświetlenia wątku Pauline, możemy jednak nieco bardziej wyklarować swoją opinię na temat pozostałych serialowych postaci. Gdy głównym tematem staje się jej kontrowersyjny pomysł objęcia stanowiska reżysera, wszyscy pozostali muszą się do niego jakoś ustosunkować. Pierwszego plusa zdobywa reżyser Aldrich, za wiarę i motywowanie dziewczyny. Choć ta poza nie trwa długo, bo tylko do czasu aż jego głowa będzie pełna poważniejszych problemów, rzeczywiście okazał się wyrozumiały i bardzo postępowy. Najbardziej jednak podobała mi się reakcja Mamasity, która, gdy tylko usłyszała o pomyśle, zaczęła dzielnie wspierać Pauline. Jeśli ten wątek zostanie przeciągnięty na kolejne odcinki, można mieć pewność, że kobieta wciąż będzie jej główną opoką. O dziwo, najgorzej zaprezentowała się tu Joan. Jej pycha i duma sprawiły, że - do niedawna pełna klasy, taktu i uprzejmości – bohaterka zwyczajnie przestała mi się podobać. Dystans, który nagle pojawia się między nią, a „gorszą” resztą, bardzo zniechęca. A szkoda, bo pierwsze wrażenie, jakie wokół siebie wytworzyła, było naprawdę pozytywne.
Oczywiście ciągnie to za sobą kolejny skutek: korzysta na tym postać Bette. Pojawia się w odcinku naprawdę symbolicznie – widzimy jak rozmawia z reżyserem, oglądamy jej występ w programie telewizyjnym (swoją drogą inspirowany autentycznym występem prawdziwej Bette Davis z roku 1962 i odtworzony niemal identycznie). Widzimy także smutne ogłoszenie „szukam pracy”, które zamieściła w gazecie. Podobnie jak nękana depresją i alkoholizmem Joan, Bette również musi stawić czoła przykrej prawdzie – aktorki w jej wieku nie są już atrakcyjne w oczach pracodawców, a cały dorobek życia może zniknąć w jednej chwili. Jednak w przeciwieństwie do Joan, Bette znacznie lepiej sobie z tym radzi i choć praca na planie Co się zdarzyło Baby Jane? już się skończyła, ona wciąż potrafi się cieszyć. To kolejny powód, by lubić ją bardziej niż konkurentkę. Jednak przez ten dziwny schemat odcinka, gdzie obydwie panie schodzą na dalszy plan, zwyczajnie brakowało tu Bette, którą znamy – z jej ciętym językiem, pewnością siebie i tupetem. Odcinek w znacznej mierze utracił na jej nieobecności.
Choć w kwestii technicznej i wizualnej wszystko jest w dalszym ciągu na najwyższym poziomie, fabularnie mamy do czynienia z nieco innym niż początkowo obrany kierunkiem. Odsunięcie wątku rywalizacji między Bette i Joan na drugi plan sprawiło, że brakowało mi tu pewnej iskry. Tym razem nie mieliśmy do czynienia z komicznymi przepychankami, docinkami i kłótniami, a w końcu taka jest idea serialu. Historia gwiazd kina stała się swego rodzaju pretekstem do opowiedzenia historii całego środowiska Hollywood i osobiście nie jestem do końca pewna, czy to dobra droga dla tego serialu. W tym miejscu wyraźnie widać, że to jednak Jessica Lange i Susan Sarandon dźwigają znaczną część ciężaru produkcji na swoich barkach. W momencie, gdy w ogóle nie ma między nimi interakcji, odrobinę tracę przekonanie do fabuły. Owszem, duże problemy warto podejmować, jednak niekoniecznie kosztem głównych bohaterek. Poza tym - sezon dotyczyć miał sporu na planie, a w odcinku numer 4 produkcja filmu jest już zakończona.
Mam tylko nadzieję, że pozostałe cztery odcinki nie okażą się podobnie odległymi od głównych bohaterek i że jednak powrócimy do sporu i konfrontacji, które będą nadawały tempa całej narracji. Tego tu właśnie brakowało, stąd też tym razem zaokrąglone 7/10.