Pokazywany na festiwalu w Berlinie "Kopciuszek" Kennetha Branagha to miłe zaskoczenie. Chociaż to najmniej oryginalna i najbardziej cukierkowa z popularnych ostatnio wariacji na klasyczne baśnie niemieckich językoznawców („Królewna Śnieżka i Łowca” Ruperta Sandersa, „Nieustraszeni bracia Grimm” Terry’ego Gilliama, „Pułapka” Davida Slade’a), jest od nich piękniejsza i zabawniejsza. Brytyjski reżyser postawił na dynamizm i cięty humor. Akcja gna więc do przodu jak karoca Kopciuszka, a zabawnymi ripostami bohaterowie sypią jak z rękawa. Tu nie ma czasu na nudę. Nigdy nie lubiłem animowanych ani aktorskich ekranizacji „Kopciuszka”, zawsze znaczone były bowiem cynizmem. Morał klasycznej baśni braci Grimm mówił, że za ciężką pracę, otwarte serce, życzliwość i optymizm los suto nas wynagrodzi. Filmowi twórcy powtarzają takie przesłanie w zmodyfikowanej wersji. Dodają do niego jeden jeszcze wymóg: trzeba być przy tym niecodziennie pięknym. Także Branagh idzie tą samą, złą drogą. W jego Kopciuszka wciela się urodziwa Lily James, która podbiłaby serce księcia (równie dorodny Richard Madden) nawet wtedy, gdyby całe dnie spędzała, siedząc na tapczanie, nic nie robiąc. Tylko odpuszczając tę irytującą hollywoodzką estetyzację postaci, można czerpać z "Kopciuszka" garściami. [video-browser playlist="660588" suggest=""] Zabawa zaczyna się już na samym początku, kiedy w ekspozycji poznajemy bohaterów. Reżyser od razu uwypukla ich charakterystyczne cechy. Wierny literackiemu oryginałowi jest jedynie przy tworzeniu ich konstrukcji psychologicznej. To, w co się noszą, miejsca, w których żyją, czy to, jak spędzają czas, jest już wyłącznie efektem jego dobrej woli i nieposkromionej wyobraźni. Trafiają się pomysły przepyszne, jak pantofelki zrobione ze szkła, których twórczyni zapewnia, że są cudownie wygodne, czy przygotowany z myślą o mysich przyjaciołach Kopciuszka stół z filiżanki. Od strony wizualnej film stoi na najwyższym poziomie. Jest tak pieczołowicie dopracowany, żywy, wyraźny i właściwie skontrastowany, by zapewnić oczom estetyczną przyjemność. Scena transformacji dyni, kaczki, jaszczurek i myszy w karocę, woźnicę, odźwiernych i konie to wirtuozeria użycia efektów specjalnych. To ten czar kina, o którym śnił Georges Méliès. Z dzieła Branagha byłby niecodziennie dumny. Czytaj również: Box Office: „Pięćdziesiąt twarzy Greya” bije rekordy "Kopciuszek" to także świetny humor, który wywoła salwy śmiechu w widzach niezależnie od wieku. Twórcom udaje się bowiem tę klasyczną opowiastkę inkrustować żartami ze współczesnych. Dostaje się więc gwiazdom show-biznesu, politykom, natchnionym projektantom i tym uzależnionym od Xanaxu. Najwdzięczniejszym obiektem żartów pozostaje jednak ludzka głupota. Wspaniale wypadają zwłaszcza te sceny, w których bystrzejsi bohaterowie jednym tylko zdaniem kontrują rozwleczone, pełne jadu wypowiedzi wychodzące z ust tych mniej lotnych. „Kopciuszek” Kennetha Branagha to pochwała rozumu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj