W cliffhangerze poprzedniego odcinka Lizzie zobaczyła coś związanego z Redem, co ją bardzo zszokowało. Kiedy twórcy pokazują widzom, że chodzi tylko o wizytę Reddingtona u jej umierającego ojca, jest to bardzo rozczarowujące. Problem polega na tym, że historia ta nie jest w ogóle atrakcyjna. Zamiast skupić się na ważnych rzeczach, scenarzyści serwują przeciętną obyczajówkę, a Lizzie przez cały odcinek dochodzi do informacji, którą widzowie znają od dawna. Oczywiście, prędzej czy później bohaterka musiała dowiedzieć się, że Red skrócił cierpienia jej ojca, ale czy musiało to zostać tak rozwleczone w czasie? Brak w tym sensownego pomysłu na dostarczenie widzom wrażeń, a całość wygląda jak zwykły zapychacz.

Sprawa odcinka jest trochę lepsza niż kilka ostatnich, ale nadal nie porywa jak wiele z początku sezonu. Motyw upozorowania wypadku jest niedorzeczny i absurdalny. Skoro Królotwórca jest takim profesjonalistą, to dlaczego nie dopracował szczegółów? Sam fakt, że obaj kierowcy w ogóle nie próbowali hamować, jest ogromnie podejrzany. Czy do czegoś tak zwyczajnego trzeba było dwóch agentów FBI, którzy dochodziliby do tego pół odcinka? 

[video-browser playlist="634714" suggest=""]

Starcie z Królotwórcą w domu senatora również nie należy do udanych. Lizzie ponownie daje się zbyt łatwo zaskoczyć. Jak na agentkę ma bardzo niską czujność, a w walce jest beznadziejna. Nie twierdzę, że zaskoczenie jest czymś złym w tym miejscu, ale można było to pokazać ciekawiej i wiarygodniej. Do tego wątek pozostawia widza z bardzo dziwnym wrażeniem, że szykowany jest romans agentów FBI. Pójście w tym kierunku może być zgubną decyzją.

Jedynym udanym wątkiem odcinka jest motyw ataku na Reddingtona. Dotychczas spekulowałem, że za całą sytuację odpowiada organizacja postaci granej przez Alana Aldę. Kiedy jednak twórcy pokazują widzom scenę, w której Red chce zawrzeć sojusz przeciwko wspólnemu wrogowi, ta teoria upada (aczkolwiek nie oznacza to, że ktoś z tej grupy nie macza w tym palców). Brak tutaj pokazania Reda w akcji, który bezwzględnie i bezkompromisowo dochodzi do sedna sprawy, jak to było w przypadku przecieku w FBI. Samo gadanie o tym, jak to wygra, szybko staje się nudne, a przesłuchanie Królotwórcy nie pasuje do tej postaci. 

Końcówka Czarnej listy rozczarowuje pod każdym względem. Twórcy nie dostarczają emocji i wrażeń, bo skupiają się na jednym z najmniej atrakcyjnych wątków, który można było wyjaśnić w pięć minut. Marnowanie czasu na relację Reda i Lizzie w tym epizodzie nie wpływa pozytywnie na jakość.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj