Apetyt, jaki rozbudził we mnie pilot, zwiększa się jeszcze bardziej po drugim epizodzie. Już tydzień temu zrozumiałem, że Detektyw może stać się serialem kultowym; ze względu na budowę narracji, na realizację i na aktorstwo ma potencjał okazać się produkcją przełomową. Może nie rozstrzygnie sporu o wyższość telewizji nad kinem, ale dołoży swoją cegiełkę, uświadamiając, że zbudowanie zawiłej, niesamowicie skomplikowanej, ale i wysmakowanej fabuły jest możliwe tylko w telewizji. Wiemy, że każdy sezon będzie mieć inną obsadę. Nie wyobrażam sobie, żeby twórcy mieli problem z pozyskaniem największych gwiazd kina. Ba, jestem przekonany, że to właśnie ci najbardziej znani z dużego ekranu zechcą wystąpić na antenie HBO.

Na razie jednak skupmy się na aktualnym odcinku. Zaczynamy tam, gdzie skończyliśmy tydzień temu, czyli w pokoju, w którym przesłuchiwany jest Cohle. Bohater gdzieś odpływa, opowiada o swojej rodzinie. Dopiero po chwili powracamy do głównego wątku, jakim jest szukanie poszlak w sprawie dziwnych morderstw, które wyglądają na religijny rytuał. Taka budowa towarzyszy nam przez cały odcinek, dzięki czemu oddaje się bohaterom (siłą rzeczy szczególnie Hartowi) odrobinę miejsca na ich życie prywatne. O ile Cohle żyje przeszłością i wiemy o nim tylko tyle, że jest rozwiedziony, a jego córka nie żyje, to problemy małżeńskie Harta stanowią bardzo interesujący element serialu.

Jeśli chodzi o samo śledztwo, to wątek budowany jest powoli, ale konsekwentnie. Z reguły bohaterowie nie stoją w miejscu, lecz czasami trudno zgadnąć, jaki powinien być ich kolejny ruch. Gdybyśmy mieli w zanadrzu chociaż jakieś poszlaki mówiące o tym, dlaczego zamordowano dziewczynę znalezioną w lesie... Ale nie mamy dosłownie nic, co jeszcze bardziej przykuwa widza do ekranu.

[video-browser playlist="635270" suggest=""]

Dzięki sporadycznym odejściom od głównego wątku możemy przyjrzeć się dokładniej relacji między bohaterami. Czy to w szatni, czy w samochodzie, gdy Hart i Cohle rozmawiają o swoich prywatnych sprawach, momenty te sprawiają, że klimat serialu nie jest już tak odrealniony. Bo trzeba przyznać, że widoki, jakie serwują nam twórcy, są czasami całkowicie nie z tej Ziemi.

Od strony wizualnej serial jest niesamowity. Już sama skonstruowana po mistrzowsku czołówka wprowadza w szary, zimny klimat amerykańskiego Południa. Bezkres lasów, szos i jezior zestawiany jest z industrialnym charakterem tamtejszych miast. Spotkanie kogoś na otwartej przestrzeni graniczy z cudem, wydaje się, jakby świat ukazany w produkcji nie był zamieszkany przez ludzi (swoją drogą, jest to marzenie Cohle’a). Większość akcji dzieje się więc w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie jakieś życie się toczy. Każda scena przypomina raczej teatralne przedstawienie z genialną inscenizacją i doprecyzowanymi wszystkimi ruchami. W sumie porównanie to wcale nie jest chybione, szczególnie że na deskach tego teatru mamy dwie wielkie osobistości.

Harrelson i McConaughey w mistrzowski sposób budują swoje postaci. O ile ten pierwszy jest świetny przede wszystkim w retrospekcjach, tak drugi genialnie ogrywa oba wcielenia detektywa Cohle’a – postaci, która na przestrzeni dwudziestu lat zmieniła się nie do poznania zarówno pod względem wizualnym, jak i mentalnym. To ogromna przyjemność i katorga zarazem obserwować poczynania młodszego z detektywów. Jego ruchy, mimika, budzący uśmiech zeszyt pod pachą czy powodujące uczucie grozy i tajemniczości zapadnięte powieki – to wszystko składa się na skomplikowaną postać, której nie da się (przynajmniej na razie) do końca zdefiniować.

[video-browser playlist="619490" suggest=""]

Pod tę teatralność można także dopisać scenografię. Wnętrza, niespecjalnie obserwowane przez kamerę, jednak rzucają się w oczy – są szare, ubogie, bezczelnie czyste (nawet w policyjnym komisariacie), a lustro w mieszkaniu Cohle’a jest chyba najbardziej intrygującym elementem całej scenografii. Równie ogromne wrażenie robi spalony kościół w ostatniej scenie odcinka – samotny, gdzieś pośrodku niczego, wygląda naturalnie, a jednak jest w nim coś niepokojącego. To wszystko składa się na niesamowicie ciężki klimat serialu. W ubiegłym sezonie mieliśmy już coś podobnego w postaci Tajemnic Laketop, które również raczyły nas rewelacyjną realizacją, ale już nie tak fascynującą historią.

Dlatego też myślę, że Detektyw może zawojować świat serialowy. Nawet jeśli nie stanie się to podczas pierwszej emisji (zostało sześć odcinków), to pewnie już w "drugim obiegu" może zyskać ogromną rzeszę fanów. Nie mam wątpliwości co do tego, że utrzyma rewelacyjny poziom do samego końca (duet Nica Pizzolatto i Cary’ego Fukunagi zajmuje się każdym epizodem). A może twórcy nas jeszcze bardziej zaskoczą? Z nadzieją na to, że nie zobaczyliśmy jeszcze wszystkich asów, które mają w rękawie, nie stawiam najwyższej oceny. Mimo tego, że drugiemu odcinkowi bez wątpienia się należy.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj