Po muzycznych sugestiach z 4. odcinka wiedzieliśmy, że w serialu Księga Boby Fetta pojawi się Mando z The Mandalorian. Jednak jego wprowadzenie pozostawia wiele do życzenia i wywołuje dość mieszane uczucia. Jesteśmy praktycznie w kulminacyjnym momencie historii Boby. Na horyzoncie wojna z Pyke'ami i potencjalne umocnienie władzy przez Fetta. Czemu więc Jon Favreau i spółka pomyśleli, że dobrą decyzją będzie... zrobienie w tym miejscu nowego odcinka The Mandalorian? I to bez głównych bohaterów? To wydaje się nietrafioną decyzją. W pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać, kiedy to wszystko pójdzie w stronę historii, na którą czekamy. Ten epizod nie pełni nawet roli jakiegoś teasera 3. sezonu The Mandalorian, bo doprowadza to do tego, że Mando pomoże Fettowi. Takie rozbudowanie i pokazanie, co u Mando po wydarzeniach z 2. sezonu jest niepotrzebne. To odcinek fatalny dla Księgi... i jednocześnie kapitalny dla The Mandalorian. Obie produkcje pomimo podobieństw charakteryzują się innym klimatem i wizualnym stylem, co ten epizod wyraźnie podkreśla. Dostaliśmy to, za co polubiliśmy The Mandalorian. Okazało się, że serial może działać bez Baby Yody, gdy skupia się na Mando i jego religii. Bryce Dallas Howard odziedziczyła gen reżyserski po ojcu Ronie Howardzie, bo po raz kolejny robi wyśmienitą robotę, często w wielu momentach pozytywnie nas zaskakuje. Ma rękę do opowiadania historii i doskonale czuje klimat uniwersum. Potrafi odwołać się do naszego wewnętrznego dziecka. Po tym odcinku chciałoby się jedynie więcej Star Wars od tej reżyserki. Świetnie wypadają sceny z kultystami Mando, którzy pomogli mu na Nevarro.  Ten serial to nie tylko Baby Yoda. Oczywiście, wzmianki o nim pomagają wejść w tę historię, a fakt, że Din kazał zrobić coś z beskaru dla malca, napawa optymizmem. Tutaj jednak ważne są sceny retrospekcji, bo po raz pierwszy widzimy wspomnianą czystkę na Mandalore. Spektakularne ujęcia na setki myśliwców TIE pacyfikujących planetę budzą wrażenie, a scena z wykańczaniem niedobitków nasuwa apokaliptyczne skojarzenia z Terminatorem 2. Aż chciałoby się wiedzieć więcej! Jak do tego doszło? Co się wydarzyło potem? Dobrze, że Jon Favreau pogłębia  mitologię wokół Mando, a także Mrocznego miecza, bo widzowie nieoglądający Wojen Klonów mogą dzięki temu lepiej zrozumieć, że to bardzo ważne. Wspomnienie o Bo-Katan i innych aspektach kultury jedynie umacnia w przekonaniu, że Din należy do sekty popadającej w totalną skrajność. Dobrze, że odcinek kończy jego przynależność i pozwoli Djarinowi dojrzeć jako bohater i Mandalorianin. Zwłaszcza jeśli podejmie decyzje, by być nowym przywódcą jednoczącym wszystkich Mando. Nie jest wykluczone, że szczegółowe wyjaśnienie znaczenia Mrocznego miecza ma to sugerować. 
fot. Disney+
+6 więcej
Bryce Dallas Howard potrafi świetnie tworzyć klimat uniwersum - czy to w walce z innym Mando o miecz, czy to nawet na Tatooine, gdy Din pracuje przy swoim nowym statku, którym jest myśliwiec z Naboo. Twórcy Star Wars (w odróżnieniu od trylogii sequeli) przestali wstydzić się trylogii prequeli. Już w poprzednim odcinku była masa różnych nawiązań, a tutaj jest tego również dużo. Poza samym statkiem mamy kapitalną scenę testowego lotu, która odbywa się dokładnie na trasie wyścigu ścigaczy z Mrocznego Widma. To wizualnie nawiązanie wywoła dobre emocje u każdego wielbiciela pierwszych fabularnych trzech części.  Oczywiście, cieszy, że w ostatniej scenie Mando decyduje się pomóc Bobie za darmo, bo to pokazuje ważny rozwój bohatera. To, co szczególnie intryguje, to zapowiedź powrotu Baby Yody. Ta historia z 5. odcinka - choć nadzwyczajnie dobrze zrealizowana - jest zbyteczna, ale zobaczenie, co słychać u Grogu, wydaje się dość istotne dla rozwoju uniwersum. Wielu zadaje sobie pytania: co dalej z malcem, jak mu idzie trening, jakie plany mają co do niego twórcy? Liczę na ważne odpowiedzi i istotny kierunek rozwoju tej postaci - nawet jeśli będzie to tylko cameo. Scen akcji jest niewiele, ale sam początek odcinka to majstersztyk w wykonaniu Bryce Dallas Howard. Dzięki takim scenom jak walka w rzeźni Mando jest bohaterem, którego świetnie się ogląda. Wiemy już znacznie więcej o mieczu i rozumiemy, skąd się bierze nieporadność Dina w jego władaniu. Sama scena ma zaskakująco mroczne oblicze, a walka jest brutalna z uwagi na przecięcie wroga na pół. Przemoc w tych scenach była większa niż zazwyczaj w uniwersum. Naprawdę rozumiem zamysł twórców, którzy w pewnym sensie chcieli zapowiedzieć tym odcinkiem szereg zmian w nadchodzącym 3. sezonie. Uważam jednak, że jest to kompletnie nietrafiona decyzja. Dlatego też koniec końców będzie to jedyna recenzja odcinka w tym sezonie, w której nie wystawię oceny. To był najgorszy odcinek Księgi Boby Fetta. Jednak mam na uwadze, że dla The Mandalorian jest to epizod świetny, dający sporo frajdy. I właśnie ta rozbieżność nie pozwala mi na ocenę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj