Andres Ibańez to przykład pisarza, którego nie wolno oceniać po jednej książce. Jeśli zachwycaliście się powieścią Lśnij, morze Edenu, to po Księżną jeleń nie powinniście nawet sięgać.
La duquesa ciervo to z założenia książka fantastyczna. Owszem, znajdziemy w niej wiele elementów fantastyce właściwych. Niestety hiszpański pisarz zapomniał chyba, że nawet w tak swobodnym i otwartym na wszelkie wariacje gatunku należy zachować pewną logiczną spójność. Ibańezowi zabrakło tego, co przesądza o wybitności dzieła fantastycznego. Wykreowany przez niego świat jest pełen duchów, demonów i magii, ale zwyczajnie brakuje w nim sensu. Pisarz ewidentnie wzorował się na innych książkach z gatunku, na jednej z pierwszych stron znajdziemy nawet mapę Inglundu – głównego miejsca akcji, ale zawędrował zbyt daleko od zdrowego rozsądku. Bujanie w chmurach jest z pewnością potrzebne, czasem nawet mile widziane, ale w pewnym nadmiarze staje się po prostu męczące.
Tym razem autor wziął na warsztat historię Hjalmara, chłopca z Ziem Wietrznych, który podstępem zostaje sprzedany do Inglundu, a dokładniej do jednego z jego najludniejszych miast – Irundastu. Hjalmar wierzy, że w niezwykłej metropolii będzie mógł szkolić się na giermka jednego z Kawalerów Krwi, jednak rzeczywistość zdaje się kpić z jego planów. Ostatecznie chłopak trafia do kuchni, gdzie pracuje jako sługa na niewolniczych zasadach. Jego rozczarowanie jest tym większe, ponieważ w rodzinnych stronach Hjalmar był synem króla, przyzwyczajonym do zgoła innego traktowania niż to, które spotkało go wśród mieszkańców Irundastu. Młody bohater nie zamierza jednak godzić się z losem. Dzięki uporowi i odrobinie szczęścia spotyka na swej drodze arcymaga, który dostrzega w nim potencjał i postanawia przyjąć go na swojego ucznia. Od tej pory życie Hjalmara zmienia się na lepsze. Chłopak poznaje tajniki magii i odkrywa ukryte dotąd zdolności. Wraz z nim nauki u czarnoksiężnika pobiera syn króla Inglandu oraz tajemniczy Oliver Trumbull, czyli kuzynka księcia tytułowa Księżna Pasquis. Pomimo oschłości i dziwacznego zachowania dziewczyny, Hjalmar zakochuje się w niej bez pamięci. Oczywiście dzielą ich te najbardziej spodziewane powody – pochodzenie, konwenanse, fakt, że księżna jest przeznaczona innemu, ale także kilka mniej przewidywalnych kwestii – piękna księżna zdaje się nienawidzić swojego adoratora, a jego zaloty wręcz ją obrażają. W tym momencie warto zaznaczyć, że charakterystyka dziewczyny zarysowana przez Ibańeza jest obrazem niezwykle skomplikowanej osobowości. Księżna często przebiera się za mężczyznę i wolny czas spędza na typowo męskich zajęciach. Przyszłość w roli matki i żony zdaje się ją przerażać. Księżna Pasquis nie jest dobrym materiałem na obiekt romantycznej miłości. Dla Hjalmara nie jest to jednak kwestia wyboru i znów górę musi wziąć jego upór oraz łut szczęścia.
Wątek romantyczny w tym wypadku nie jest wiodącym nurtem fabuły. Trudno jednak wskazać inny, który by nim był. Autor zarzuca swoich czytelników co chwila to nowymi nićmi fabuły. W ten sposób poznajemy historię wojny między ludami Północy a Volsungami, którzy gorszą bardziej cywilizowane kraje zbyt bliskimi związkami z niedźwiedziami, historię barda Orre, który przemierza świat w poszukiwaniu kobiety ze swojego sny oraz historię Hutty, który stara się zdobyć złoto, by wykupić z rąk handlarza niewolników czternastoletnią dziewczynkę. Wszystko to oplata wątek latających spodków i podejrzanych kulek mocy, które można by uznać za dominujące, gdyby pod sam koniec autor nie porzucił ich bez żadnego słowa komentarza.
Podobnie jak w Brilla, mar del Eden, Andrés Ibáñez i tutaj daje popis swojej bezgranicznej wyobraźni, jednak w tym wypadku przekroczył pewną nader delikatną granicę. Największym zarzutem, jaki można wobec niego wysnuć, jest fakt, że jego najnowsza książka najzwyczajniej w świecie nie ma sensu. Bohaterowie przemierzają niebezpieczne krainy w poszukiwaniu super groźnej broni, której ostatecznie nie znajdują, ale nikt się tym specjalnie nie martwi. Latające spodki krążą nad głowami mieszkańców Inglundu, porywając co chwila któregoś z nich, ale ostatecznie nie wiadomo dlaczego tak się dzieje. Smoki budzą się w otchłaniach ziemi i zaczynają siać grozę i zniszczenie, ale nikt nie zamierza zrobić z tym porządku. Pod koniec powieści czytelnik musi zastanawiać się, czy przypadkiem nie umknął mu po drodze jakiś rozdział, może nawet kilka, ewentualnie pół książki. Nie chodzi nawet o brak ostatecznego szlifu, chodzi raczej o brak jakiegokolwiek szlifu. Księżna jeleń przypomina raczej pierwszy szkic powieści, niż powieść już ukończoną. Nawet jeśli, po ciężkich mękach poszukiwania sensu, dotrwamy do ostatniej strony, to i tak nie czeka tam na nas nawet nagroda pocieszenia.