Oglądając jedną z najnowszych rosyjskich produkcji dla Netflixa, nie można się oprzeć wrażeniu, że inspiracją dla twórców były wydarzenia związane z pandemią koronawirusa. Jednak gdy dowiadujemy się, że premiera Ku jezioru miała miejsce w listopadzie 2019 roku, a więc na długo przed wybuchem obecnej epidemii, możemy mieć już tylko nadzieję, że fabuła serialu jest czystym przypadkiem - nie przepowiednią.
Apokaliptyczne pozycje były zwykle domeną kina amerykańskiego (
Epidemia strachu czy
Epidemia). Nie ma się zatem co dziwić, że produkcja rosyjska zadziałała na publikę jak powiew świeżości. Thriller psychologiczny, oparty na powieści
Pandemia Jany Wagner, koncentruje się na dwóch, patchworkowych rodzinach, które w obliczu pandemii śmiercionośnego wirusa, postanawiają wspólnie zawalczyć o przetrwanie. Tytułowe jezioro jest azylem, do którego z wieloma przygodami po drodze będą zmierzać przez kolejne osiem odcinków. Wbrew pozorom to nie epidemia jest głównym bohaterem tej produkcji. Są nim ludzie, a dokładniej - ich psychika.
Podczas tego typu tragedii najczęściej okazuje się, że to nie epidemia jest dla nas największym zagrożeniem, a drugi człowiek. Panika wyzwala w ludziach ich najgorsze cechy. Nie trzeba długo czekać, by miasto opanowały kradzieże, napady, strzelaniny i wszechobecna przemoc. Prawa nie ma, bo nie ma kto go pilnować. Motyw przetrwania, tak dobrze nam już znany z
Jądra ciemności czy
Czasu apokalipsy jest kluczowy dla tej opowieści. Emocje, które wywołuje w człowieku instynkt przetrwania oraz chwilowe poczucie władzy, są niemal niemożliwe do kontrolowania. Sytuacje, w których znaleźli się bohaterowie, są wyzwaniem dla ich prawdziwego „ja". Kto jest wystarczająco twardy? Kto ma w sobie wystarczająco dużo dobroci?
Bezsprzecznie najciekawszym wątkiem jest relacja nastoletniej, zbuntowanej Poliny i chorego na zespół Aspargera Miszy. To chyba jedyna para - a w serialu tym jest ich całkiem sporo - między którą chemia wydaje się być prawdziwa, a których dialogi nie irytują swoją irracjonalnością. Twórcy decydują się na przemycenie w tym wątku tabu, którym owiane są osoby z niepełnosprawnościami, jednocześnie bardzo sprytnie je przełamując. Relacja ta jest również świetnym przykładem tego, czym produkcja rosyjska różni się od swoich amerykańskich odpowiedników. W przypadku Ku jezioru to widz sam analizuje decyzje bohaterów, stopniowo odkrywając ich charaktery - twórcy nie podają gotowych opracowań na tacy.
Ciekawym zabiegiem jest też skupienie się na bardzo wąskiej grupie bohaterów i zrezygnowanie z próby podejścia do tematu całościowo. Rosja została przecież odcięta od internetu, dzięki czemu ani bohaterowie, ani widzowie nie wiedzą, co dzieje się na świecie, co potęguje poczucie niepokoju, towarzyszące każdemu kolejnemu etapowi ucieczki. Motyw odcięcia od świata pokazuje, jak bardzo stajemy się bezradni bez dostępu do informacji czy możliwości komunikowania się z innymi.
Od strony technicznej - odkąd pamiętam, najmocniejszym aspektem kultury rosyjskiej była dla mnie muzyka. Być może dlatego spodziewałam się w tej produkcji typowo rosyjskich, przeszywających utworów - a nie przerobionych amerykańskich hitów. I o ile faktycznie przez osiem odcinków można natknąć się na dwie czy trzy chwytające za serce rosyjskie przyśpiewki, tak reszta ścieżki dźwiękowej po prostu psuje klimat.
Z serialu można by pozbyć się co najmniej kilku wątków, które nie wprowadzają do fabuły nic konstruktywnego i zawęzić całość do trzyodcinkowej opowieści. Momentami jesteśmy bowiem zmęczeni irracjonalnymi decyzjami bohaterów, które jednak za moment wybaczamy, tłumacząc je niecodziennymi warunkami, w których się znajdują. Mimo wszystko to właśnie absurdalność niektórych sytuacji sprawia, że widzowi bardzo trudno przewidzieć kolejne zdarzenia. Działa to oczywiście na korzyść serialu, ponieważ - z ręką na sercu - bardzo ciężko jest się od niego oderwać. Zakończenie
Ku jezioru nie pozostawia złudzeń, że możemy spodziewać się drugiego sezonu. A dzięki zastosowanej narracji, która sprawia, że z odcinka na odcinek jesteśmy coraz bardziej zżyci z bohaterami, trudno sobie będzie go odmówić.
W ogólnym rozrachunku
Ku jezioru to całkiem solidny thriller psychologiczny, jednak nie wiem, na ile atrakcyjny dla publiki, która mierzy się aktualnie z czymś bardzo podobnym. Mimo wszystko myślę, że warto dać mu szansę, chociażby po to, by zobaczyć, jak jego twórcy obrazują alternatywny przebieg pandemii. Zwłaszcza że- jak widzimy - nasz wirus nadal nigdzie się nie wybiera.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h