Twórcy serialu Kulawe konie w pełni wykorzystują potencjał tematu, jakim jest gang agentów – outsiderów wyrzuconych na margines MI5. To potwierdzają dwa finałowe odcinki 1. sezonu. Piękne jest to, że scenarzyści nie starają się robić z głównych bohaterów wielkich szpiegów na miarę Bonda, którzy uczestniczą w wartkiej akcji, pościgach i wojnie wywiadów. Zamiast tego mamy hakowanie w kawiarni, wiele suchych żartów i dużo spraw załatwianych na poziomie dyskusji. Nawet sekwencja, w której nasi agenci ruszają na akcję, jest ograna z humorem, bo kończy im się paliwo w samochodzie. Tym sposobem, mimo że na ekranie widzimy ważne sprawy dotyczące polityki i wywiadu Wielkiej Brytanii, możemy utożsamić się z postaciami. Nasza ekipa agentów doskonale sprawdza się jako drużyna, bo wada jednej postaci jest uzupełniana przez silną stronę innej. Nie otrzymujemy od nich chwytliwych one-linerów, scen walki godnych opowieści o Bournie czy szpiegowskich zagrywek. Jest to zupełnie niepotrzebne w konwencji oferowanej nam przez twórców Kulawych koni. Finałowe odcinki pięknie pokazują, że produkcja Apple wygrywa postaciami i relacjami między nimi, a nie wartką akcją. Doskonale obserwuje się, jak poszczególni bohaterowie wchodzą ze sobą w interakcje, rzucają sarkastycznymi docinkami, robią burzę mózgów czy po prostu szczerze rozmawiają o przemijaniu. W Kulawych koniach jest sporo człowieczeństwa, które potrafi zatrzymać na długo przed ekranem. 
fot. Apple TV+
A co z popisami aktorskimi? Prym zdecydowanie wiedzie Gary Oldman w roli Jacksona Lamba. Sarkazm aż bije od jego postaci. Jego teksty do podwładnych to złoto. Aktor znakomicie balansuje między skrajnymi postawami swojego bohatera. Kristin Scott Thomas jako Diana Taverner stanowi bardzo dobry kontrapunkt dla Lamba ze swoim spokojnym, chłodnym wręcz podejściem do nawet najbardziej niepokojącej sprawy. Jack Lowden jako River Cartwright również dobrze się prezentował – z taką nonszalancją i pewnego rodzaju zagubieniem nowicjusza, które sprawnie łączy z pewnością siebie i zadziornością. Mam tylko problem z zakończeniem wątku Olivii Cooke jako Sid Baker. Spokojnie można było lepiej wykorzystać talent młodej, uzdolnionej aktorki.  Na pochwałę zasługuje bardzo dobre tempo. Twórcy potrafią utrzymać widza w napięciu. Intryga została oparta na postaciach i ich relacjach – i bardzo dobrze! Świetnie napisana jest scena, w której porwany Ahmed zostaje zmuszony przez porywaczy, aby ich rozśmieszył. Ofiara rozpoczyna roast swoich oprawców, który kończy się tragicznie. Sekwencja to przykład bardzo dobrego scenopisarstwa. Takich smaczków jest sporo w finałowych epizodach, praktycznie w każdej scenie.  Finałowe odcinki 1. sezonu Kulawych koni stanowią znakomite połączenie dobrze napisanej intrygi z mocnym punktem w postaci świetnych bohaterów i relacji między nimi. Jak najbardziej polecam, bo to produkcja warta zobaczenia. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj