Po wykazał się ogromną odwagą w poprzednich latach. Legenda o Smoczym Wojowniku rozprzestrzeniła się w dolinie. Każdy jej mieszkaniec o niej słyszał. Wszyscy przychodzą, by poznać legendarnego wojownika, który obecnie zajmuje się… otwieraniem nowych restauracji z kluskami. Mistrz Shifu dochodzi więc do wniosku, że nastał czas, by jego podopieczny zaczął szukać nowego Smoczego Wojownika – młodej krwi, która go w niedalekiej przyszłości zastąpi. Jak nietrudno się domyślić, ta perspektywa napawa Po strachem. Bohater jest przekonany, że bycie Smoczym Wojownikiem jest jedyną rzeczą, która go definiuje i daje mu jakiś cel w życiu. Dlatego, zamiast poddać się woli mistrza, rusza na kolejną przygodę. Z pomocą nowo poznanej lisicy Zhen musi pokonać wiedźmę Kameleon, która chce zawładnąć duszami dawnych mistrzów Kung Fu. Od poprzedniej części serii Kung Fu Panda minęło 8 lat. Wydawało się, że ta historia dostała wspaniałe zakończenie. Oczywiście wytwórnia DreamWorks nie miała zamiaru odpuścić. Fani dostawali w miarę regularnie nowe przygody w postaci seriali, takich jak Kung Fu Panda: Legenda o niezwykłości, Kung Fu Panda: The Paws of Destiny czy ostatnio Kung Fu Panda: Smoczy rycerz. Żadna z tych produkcji nie była wybitna, ale rozwijała świat i wprowadzała nowe postacie. Jednak to było za mało. Postanowiono stworzyć kolejny kinowy film, by na nowo rozpalić zainteresowanie marką. Niestety problem polega na tym, że scenarzyści, Jonathan Aibel i Glenn Berger, nie byli w stanie napisać angażującej historii z dobrze wymyślonym czarnym charakterem. Dostajemy wymuszoną kontynuację, która swoim poziomem mocno odstaje od pozostałych trzech. Zaburza też trochę konstrukcję, bo za szybko wprowadza możliwość przekazania przez Po pałeczki i powstania nowego Smoczego Wojownika. Wszak nasza niezdarna panda nie jest stara. To młody i pełen życia bohater. Dlaczego ma zrezygnować ze swojej funkcji? Tego scenarzyści nie tłumaczą. Po prostu mają taką zachciankę i tyle. Nie stoi za tym żadna głębsza myśl. Podobnie jest zresztą z głównym czarnym charakterem, czyli wiedźmą Kameleon. Jej potrzeba władania mocą wszystkich wielkich mistrzów Kung Fu jest strasznie płytka i nieciekawa. Ma taką zachciankę i tyle. A potencjał tej postaci był ogromny. Niestety, scenarzyści go nie dostrzegli lub mieli za mało czasu, by ją rozwinąć. Na szczęście więcej czasu poświęcili nowej przyjaciółce Po – lisicy Zhen. To ona ratuje ten film od szybkiego zapomnienia po seansie. Wprowadza sporo zwariowanego humoru i pozwala naszej pandzie się wykazać. Żarty tego duetu są trafione i bawią zarówno młodszych, jak i starszych widzów. Do tego dochodzi dobrze przemyślana i nieprzewidywalna historia tej postaci, która potrafi zaskoczyć.
fot. Universal Pictures
+8 więcej
Wytwórnia DreamWorks po stworzeniu genialnego pod każdym względem Kota w Butach 2: Ostatnie życzenie stara się udowodnić, że nie był to jednorazowy szczęśliwy strzał. Niestety bezskutecznie. Ich ostatnie trzy projekty pełnometrażowe to klasyczne średniaki. Miss Kraken. Ruby Gillman, trochę lepsze Trolle 3 czy stworzony dla platformy Netflix Orion i Ciemność swoim poziomem nawet nie zbliżają się do opowieści o kumplu Shreka. Podobnie jest z najnowszą produkcją. Kung Fu Panda 4 ma zabawne momenty, ale w warstwie scenariuszowej sporo mu brakuje, by uderzyć w odpowiednie nuty i zagościć w naszym serduszku na dłużej. Oczywiście widać, że studio się rozwija. Jednak dopracowanie animacji futra i wspaniałe nowe wykonanie piosenki Baby One More Time Britney Spears (tym razem od Jacka Blacka) to dla mnie za mało. Od takiej franczyzy oczekuję więcej. Zwłaszcza gdy wraca po takim czasie – spodziewałem się ciekawej historii, a nie odhaczania pewnych generycznych elementów rodem z gatunku „buddy comedy”. Reżyser Mike Mitchell, który wcześniej pracował przy takich produkcjach jak Shrek Forever, Trolle czy Lego Przygoda 2, starał się na nowo rozniecić żar w marce, ale z tym scenariuszem było to niestety niemożliwe. Kung Fu Panda 4 wpisuje się w schemat słabych, trochę naciąganych kontynuacji, które mogłyby się sprawdzić jako odcinki specjalne na streamingu, a nie pełnoprawne kontynuacje przeznaczone na kinowy ekran. Nie jest to oczywiście zły film, ale gdy porównamy go z poprzednikami, to wypada znacznie gorzej. A nie o to chyba wytwórni i twórcom chodziło.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj