„Oto koniec i początek. Nie dowiemy się, co to wszystko oznacza. Historia nada temu znaczenie. Jedyne, co możemy zrobić, to odgrywać przeznaczone dla nas role. Poznać możemy tylko samych siebie.” Tymi słowami rozpoczyna się ostatni rozdział Legionu. Twórcy już na początku dają nam do zrozumienia, że głównym bohaterem opowieści jest czas. Poszczególne postacie przemierzają go wzdłuż i wszerz, odgrywając własne role. Tak jak powiedział jeden z bohaterów, czas nie jest rzeką, a oceanem. W tych słowach kryje się klucz do zrozumienia trzeciego sezonu Legionu. Takie podejście pomoże nam pojąć koncepcję podróży w czasie według Noah Hawleya. „Lekcja numer 0 na temat podróży w czasie. To, kim byliśmy, nie wpływa na to, kim będziemy. Często jednak jest to całkiem niezły kierunek. Podróże w czasie nie dają nam szansy na zmianę, a raczej na wykorzenienie. Pozwalają również na uformowanie czegoś nowego, w następstwie tego, co niegdyś było. Jeśli nie wierzymy w zmianę, to nie wierzymy w czas”. To już słowa Davida Hallera, który wprowadza nas w opowieść podczas przygotowań do bitwy z Shadow Kingiem. Główny bohater nie wie jednak, że starcie nie zakończy się, tak jak przewidział. Konkluzja będzie zaskakująca, jednak da zamierzony efekt. Żeby zmienić czas, David Haller musi przejść wewnętrzną metamorfozę. Dotrzeć do źródła i pokonać drzemiące w nim demony. Paradoksalnie niewiele mają one wspólnego z Amahlem Faroukiem.
fot. FX
Nie bez kozery centralną część odcinka twórcy zamieniają w teledysk przedstawiający modlitwę syna do matki i na odwrót. Nie bez powodu ojciec wraz ze swoim potomkiem stają ramię w ramię do najważniejszej bitwy w ich życiu. U źródła problemów Davida leży ból opuszczonego dziecka, brak matczynej miłości i ojcowskiego wsparcia. Zagubiony Haller stał się Legionem – rozkołatanym, chaotycznym bytem, dążącym do nierealnych i utopijnych celów. Próbując zmienić czas, tratuje wszystko na swojej drodze. Podczas podróży odnajduje jednak rodziców, którzy pomagają mu zrozumieć, gdzie leży problem. Opowieść tę można traktować również symbolicznie. Odbywając odyseję w głąb samego siebie, David napotyka strach (Shadow Kinga), siłę (ojca) i miłość (matkę). Dzięki swojej mocy przepracowuje traumę. Na nowo staje się dzieckiem i z czystą kartą może kontynuować swoją podróż. Niezależnie, czy podejdziemy do podróży w czasie jako do metafory czy elementu fantastycznego, ostatni epizod Legionu konkluduje opowieść o człowieku próbującym zniszczyć swoją przeszłość, odnaleźć się w teraźniejszości i zdeterminować przyszłość. Dlatego też tytuły kolejnych odcinków mają nazwę rozdziałów. To spójna, jednolita historia, która mimo licznych dygresji, trzyma się wątku głównego, jakim jest droga Davida Hallera. Od zdezorientowanego chłopca z pierwszego sezonu, przez bohatera z drugiego, aż po szaleńca z bieżącej odsłony. Szczęśliwy finał był możliwy jedynie dzięki komitywie dwóch ojców protagonisty. Charles, ubrany na biało heros, wraz z mrocznym Shadow Kingiem, siadają przy butelce czegoś mocniejszego i debatują. Panowie negocjują oblicze przyszłości. Ich rozmowy dają efekt, wynikiem czego przeszłość zostaje zmieniona. To, co było, odchodzi, więc znane nam wersje bohaterów przestają istnieć. Twórcy żegnają się z Syd i Cary/Kerry w trakcie widowiskowej bitwy z demonami czasu. Postacie będą miały okazję przeżyć swoje życie jeszcze raz. Nowa Sydney ma być podobno „wspaniała”, jednak nie będzie dane nam zobaczyć świata po wielkich zmianach. Czy pożegnanie z bohaterami Legionu satysfakcjonuje? Końcówka jest idylliczna, wręcz do przesady. Zabrakło nieco szaleństwa, którego twarzą mogłaby być Lenny. Czemu ta postać nie dostała bardziej rozbudowanego pożegnania? Czemu jej rola w trzecim sezonie była tak nikła i pisana jakby na siłę? Twórcy zdecydowali się postawić na relację Davida z Syd, która w ostatnich sekundach dostaje znamienną konkluzję. „Davidzie, bądź dobrym chłopcem”, mówi bohaterka, zwracając się zarówno do starszego, jak i młodszego Hallera. Co miała na myśli Sydney? Wydarzenia z bieżącego odcinka nie zdeterminowały przyszłości. Bohater jest przecież potężnym mutantem. Jego rola w historii wciąż jest wielką niewiadomą. Nadal może wejść na drogę szaleństwa. Należy jednak wierzyć w zmianę, bo kto jej nie ufa, nie wierzy w… Czas. Ów dostał w ostatnim odcinku swoją personifikację w postaci Switch. Debiutująca w trzecim sezonie bohaterka stała się więc niejako moderatorem wydarzeń. Szkoda tylko, że końcowe minuty z jej udziałem wprowadzają do odcinka nudę i patetyzm. Twórcy na początku epizodu podkreślają potęgę czasu. Dowiadujemy się, że jest on kluczem do wszystkiego i z tą świadomością śledzimy kolejne wydarzenia. Po co więc w końcówce Switch w górnolotnych słowach podkreśla to po raz kolejny? Dlaczego twórcy marnują cenne minuty ekranowe na zawoalowane i nieczytelne rozmowy, które fabularnie do niczego nie prowadzą? Na koniec dostajemy obraz Switch, która niczym duch czuwa nad bohaterami zmieniającymi historię. Nieco to pretensjonalne i bardziej w stylu Zacka Snydera niż Noah Hawleya.
fot. FX
Trochę pomarudziliśmy na koniec, a przecież 27 rozdział to wspaniały finał jeszcze lepszego serialu. Popatrzmy na pozytywy. Prosta historia o walce z traumą została przedstawiona w nieszablonowej konwencji, w sposób daleki od tradycyjnych telewizyjnych form. Historia przepełniona była psychologiczną i filozoficzną głębią. Przy okazji imponowała oprawą audiowizualną. Ostatni odcinek może być wizytówką tego formatu. Mamy tu przecież teledysk, świetnie zrealizowaną bitwę i emocjonalne momenty z udziałem głównych bohaterów. Pojawia się też Shadow King, który przechodzi przemianę i to w dwóch wersjach. W wielkim finale antagonista ściska rękę protagoniście, łamiąc przy tym wszystkie obowiązujące schematy fabularne opowieści superbohaterskiej. To jeden z wielu powodów, dla których Legion zostanie w naszej pamięci na długie lata.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj