Liga Młodych szczęśliwie dotarła już do finału 3. sezonu. Na właśnie zakończoną odsłonę serii, Young Justice: Outsiders, czekaliśmy dobrych kilka lat; nie ma się więc co dziwić, że nasze apetyty przez ten czas zostały wyjątkowo rozbudzone. Tym bardziej, że twórcy zasadniczą oś fabularną postanowili zbudować wokół zagrożenia ze strony Darkseida i planety Apokolips, a do historii dołączyła cała rzesza nowych bohaterów, którzy przekonująco zastąpili starszą generację herosów. Jestem jednak niemal pewien, że finałowe odcinki podzielą fanów pod względem ich odbioru. Owszem, produkcja okazała się godną kontynuacją jednego z najlepszych animowanych dokonań w uniwersum DC, lecz z drugiej strony sposób zakończenia niektórych wątków pozostawia sporo do życzenia. Świat Outsajderów okazał się niezwykle bogaty i raz po raz potrafił nas zaangażować, głównie na poziomie emocjonalnym. Zobaczyliśmy, jak młodzi superbohaterowie dorastają, jak przeobraża się ich funkcjonowanie w zmieniającej się rzeczywistości. Problem polega na tym, że walka z Darkseidem przez cały 3. sezon bardziej była pozorowana, niż stanowiła realne zagrożenie - na ekranie wynikający z niej problem udało się rozwiązać w mgnieniu oka. Nie do końca będziemy też w stanie zrozumieć dość chaotyczne przenoszenie fabularnych środków ciężkości; na tym polu twórców nie zawsze da się wytłumaczyć eksponowaniem armii postaci i równie wielu wątków. 
Źródło: DC Universe
+19 więcej
Fabuła ostatnich odcinków minionej odsłony serii została rozpostarta na czterech zasadniczych fundamentach, przy czym warto zauważyć, że twórcom udało się w zgrabny i przejrzysty sposób poruszać pomiędzy poszczególnymi wątkami. Najważniejsza dla opowieści wydawała się walka z Darkseidem, którą w jego imieniu z herosami prowadziła przede wszystkim Granny Goodness - antagonistce zależało więc na wywróceniu kosmicznej rzeczywistości do góry nogami tak, by zapanował w niej dyktat metaludzi. Bronią w tej kampanii stało się Równanie Anty-Życia, obiekt pożądania Darkseida, do którego użycia niezbędne okazało się skorzystanie z mocy Halo. Istotny dla historii bez dwóch zdań był wątek handlu młodzianów obdarzonych nadludzkimi mocami, jak również trzymany przez scenarzystów w rezerwie przewrót w Markovii, rozgrywający się poniekąd w samym centrum sfery politycznej i pytań o rolę ONZ w dzisiejszym świecie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze coś, co moglibyśmy określić jako społeczno-emocjonalny wymiar życia tytułowych bohaterów, dzięki któremu mogliśmy śledzić ich zmagania z rzeczywistością, radzenie sobie z uczuciami czy nawet pójście z duchem czasu, by przywołać tylko fundamentalne dla historii odwołania do specyfiki działania mediów społecznościowych. A na tym przecież nie koniec, skoro autorzy produkcji z prędkością karabinu maszynowego sięgali po szkicowanie zagrożenia ze strony skupiającej złoczyńców grupy Światło, ewentualnie po bardziej dosadne alegorie do prawdziwego świata, z fake newsami, przemocą domową i homoseksualną miłością na czele. Nie martwcie się jednak - w tym gąszczu fabularnych elementów na pewno się nie pogubicie. Co jednak bardziej zastanawiające, jeśli ktoś w nim momentami błądził, to byli to sami twórcy.  Każdy z recenzowanych odcinków trzyma bardzo podobny poziom - nie ma wśród nich arcydzieł, lecz z drugiej strony nie napotkamy również wypadków przy pracy twórczej. Naprawdę dobrze na ekranie prezentuje się emocjonalny wymiar opowieści i sprawdzona już broń autorów w postaci sięgania po hierarchiczną ekspozycję tytułowej drużyny herosów. W powietrzu wciąż wisi zdrada czy kolejny zawód miłosny; jeśli dorastający superbohaterowie mają ponieść czyjąś spuściznę, to prędzej tę nieustannie tu przypominanego Wally'ego Westa, nie zaś członków Ligi Sprawiedliwości, którzy albo pozostają w cieniu Ligi Młodych, albo wpadają w opały, z jakich trzeba ich uratować. Owszem, scenarzystom zdarza się iść na narracyjne skróty, jak choćby w kwestii ukazywania homoseksualnych pocałunków, najpierw Violet, później zaś Aquamana/Aqualada - więcej tu próby szokowania widza niż autentyczności. Tego typu grzeszki twórcom ostatecznie odpuścimy, mając na uwadze, jak szybko zmieniają się tory akcji. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, od widzów najmłodszych po takich, którzy emocjonują się w krwawych jatkach. Tych ostatnich sekwencji na ekranie pojawia się naprawdę sporo; Front Wyzwolenia Bwundy podcina swoim rywalom gardła, Klarion torturuje młodych metaludzi, a Granny i Gar tak mocno wezmą się za łby, że ich twarze zaleją się czerwoną cieczą. Brutalność przekazu jest nieustannie rozładowywana przez jego kontrolowaną infantylność, która wkomponowana do fabuły w ten sposób sprawdza się świetnie. Przemowa Beast Boya o tym, kim mają być Outsajderzy, staje się w przewrotnie większa niż życie, a pojedynki na asteroidalnej stacji Granny jawią się jak najlepsze wycinki gier wideo z lat 80. XX wieku. Powaga czy realizm historii idą tu pod ramię z determinującym ją, często ironicznym humorem, jakby na każdą szczyptę okrucieństwa musiały przypadać dwie sarkazmu - ot, idealne wyważenie proporcji.  Jak wiadomo, diabeł tkwi jednak w szczegółach. Miałem więc coraz bardziej narastający problem z tym, jak twórcy zdecydowali się pokazać wątek inwazji Darkseida. Do takowej koniec końców na ekranie nie doszło, a sprowadzenie tak potężnego zagrożenia do rangi dwóch czy trzech konfrontacji z Granny, przyprawionych jeszcze faktem, że Halo Równanie Anty-Życia równie szybko w złowrogiej mocy sprawczej wzmocni, co je zatrzyma, pozostawia we mnie uczucie sporego niedosytu. Scenarzyści raz jeszcze zagrali tymi samymi kartami, przenosząc potencjalną inwazję na kolejny sezon, skoro Darkseid i Vandal Savage osiągnęli porozumienie - zdecydowanie lepiej na tym polu prezentował się odcinek z jednym z Nowych Bogów, Metronem, który z herosami postanowił pobawić się w kotka i myszkę. Przeszkadzała mi także konstrukcja trzech ostatnich odsłon serii; najpierw Darkseidowe zagrożenie ostatecznie wyeliminowano, później zaserwowano nam odwołującą się wyłącznie do emocji historię, by finalnie zdecydować się na nieprzekonujący do końca twist z Brionem i jego rolą w Markovii. Nie jestem pewien, czy fabularny pobyt w tym państwie i śledzenie zachodzących w nim zmian politycznych to dobre rozwiązanie na dłuższą metę. Herosi ze wschodniej Europy angażują bowiem wyłącznie wtedy, kiedy przebywają w bezpośrednim otoczeniu tych, do których zdążyliśmy się przez lata przyzwyczaić. W przeciwnym wypadku będziemy bowiem musieli zapoznawać się z jeszcze jedną tyradą Foragera.  To wszystko nie zmienia jednak faktu, że Young Justice: Outsiders to koniec końców niezwykle udana odsłona Ligi Młodych, nawet jeśli twórcom nie zawsze udawało się odnaleźć odpowiednią równowagę pomiędzy akcentowaniem poszczególnych wątków. Cieszy to, że mamy okazję poznać herosów odzwierciedlających współczesną rzeczywistość; to superbohaterowie na nieustannej misji i z misją, by odwołać się w tym miejscu choćby do tego, że przed napisami końcowymi jednego z odcinków mogliśmy obejrzeć planszę z telefonem wsparcia dla ofiar przemocy domowej. W tym świecie nawet kwestia metagenów została umiejętnie powiązana z pytaniami o kondycję cywilizacji i zagrożenia płynące z rozwoju technologicznego, a upadek Lexa Luthora jawił się jak mokry sen marzących o strąceniu Donalda Trumpa z waszyngtońskiego piedestału. Nie to było jednak największą bronioną zakończonego sezonu, lecz kapitalne rozpisanie postaci i zagłębianie się w ich psyche. Liga Młodych wciąż się zmienia, idzie z duchem czasu i trzyma rękę na pulsie rzeczywistości. Z finałowej sekwencji możemy wywnioskować, że do jej uniwersum niebawem wkroczy Legion Superbohaterów, a przecież w odwodzie pozostaje jeszcze zasiedziały i zarazem palący się do boju Darkseid. Na Outsajderów czekaliśmy blisko dekadę. W mojej ocenie było warto - a w Waszej?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj