Little Big Women to pełnometrażowy debiut reżyserski Josepha Chen-chieh Hsu, który przenosi widzów do Tajwanu. Dostępny na Netfliksie film stanowi jednak świetną propozycję nie tylko dla miłośników Azji i dalekowschodniego kina. Bo chociaż produkcja została mocno osadzona w tamtejszej tradycji i realiach, to, jak powiedział sam reżyser, porusza tematy, które tak samo dotykają ludzi na całym świecie. Little Big Women jest bowiem opowieścią o zdradzie, przezwyciężaniu urazy, żalu i bólu. Sam twórca ma w tej kwestii sporo do powiedzenia – film został bowiem zainspirowany prawdziwą historią jego rodziny.  Little Big Women, jak sugeruje nam sam tytuł, skupia się na kobietach. Główną bohaterką jest matka (Shu-Fang Chen, która za tę rolę otrzymała Golden Horse Awards) w podeszłym wieku, jej trzy dorosłe  córki oraz wnuczka. Film pokazuje, jak radzą sobie w trudnej, niecodziennej i zaskakującej sytuacji. Oto bowiem ojciec rodziny Lin, który odszedł od żony i dzieci 20 lat temu, po latach powrócił z Tajpej do rodzinnego miasteczka Tainan, by w nim umrzeć i zostać pochowanym. Jakby tego było mało, mężczyzna przeniósł się na tamten świat w dzień 70. urodzin swojej żony - jak stwierdziła jedna z postaci, nawet swoją śmiercią musiał uprzykrzyć jej życie. Po odejściu ojca na jaw wychodzi zaś skrywana przeszłość, tłumione żale oraz rodzinne tajemnice. Punkt wyjścia dla całej historii jest więc niezwykle ciekawy. Czas akcji obejmuje zaś, po krótkiej ekspozycji, chwile od śmierci ojca w szpitalu aż po jego pogrzeb. Co może wydarzyć się pomiędzy? Okazuje się, że całkiem sporo. Przeplatana wspomnieniami matki fabuła ukazuje bowiem nie tylko przygotowania do pogrzebu. Bohaterki, a wraz z nimi widzowie, dowiadują się, jak wyglądało życie ojca podczas wieloletniej nieobecności – na horyzoncie pojawia się też inna kobieta. Little Big Women ukazuje podejście oraz reakcje kobiet na całą sytuację, porusza trudne kwestie rodzinne. Jak opłakiwać kogoś, do kogo ma się żal, kto był łajdakiem i roztrwonił rodzinne pieniądze? Czy miłość dzieci do rodzica musi być ślepa – czy córki wybielają ojca z miłości, czy też z naiwności? Czy wybaczenie ojcu będzie równać się niewdzięcznością wobec matki? Najważniejszą postacią w tej opowieści jest jednak seniorka rodu – to w niej tkwi najsilniejszy, najgłębiej ukryty żal, a jej relacja z kochanką męża jest jednym z najciekawszych wątków w filmie. Czy jest szansa, by wraz ze śmiercią pana Lin nastał spokój i pojednanie?   Udany pełnometrażowy debiut Josepha Chen-chieh Hsu przynosi momentami zaskakujące, lecz prawdopodobne odpowiedzi na trudne pytania. Sama historia jest niezwykle interesująca, a odkrywanie kolejnych tajemnic, z bohaterkami i o bohaterkach, sprawia widzom ogromną przyjemność. Sam sposób opowiadania nie jest jednak tym, do którego większość widzów Netflixa przywykła. Opowieść rozwija się powoli, rytm jest niespieszny, momentami kontemplacyjny. W większości scen próżno szukać napięcia czy konfliktu. To zupełnie inny sposób opowiadania historii, niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Pomimo jednak pewnej dedramatyzacji, tajemnica sprawia, że jest coś fascynującego w odkrywaniu historii rodziny Lin. Same zaś sceny często przyjmują niezwykle zaskakujący obrót – bohaterowie podejmują niespodziewane (i zabawne), a przez to atrakcyjne dla widzów działania. Skłamałabym jednak, mówiąc, iż nie czuć, że film trwa ponad dwie godziny. Sposób odbioru wymaga więc od widza nieco więcej wysiłku oraz pewnego rodzaju skupienia, – trzeba być czujnym, by zapamiętać imiona i relacje między bohaterami. Samo zaś doświadczenie odbiorcze oceniam jednak na plus. Jest ciekawe, wartościowe i pozwala nam wyjść poza nasze przyzwyczajenia i oczekiwania względem kina.
fot. materiały prasowe
Trwanie w świecie przedstawionym jest dla widzów atrakcyjne jeszcze z kilku innych powodów. Przede wszystkim filmowym bohaterkom udało się zyskać naszą sympatię i martwimy się o ich losy. Same postaci, przedstawicielki tajwańskiego społeczeństwa, są bardzo ciekawe – śledzimy poczynania tancerki, chirurg plastycznej i właścicielki przejętej po mamie restauracji. Poznawanie codziennego życia w Tajwanie również jest wartością filmu. Pod tym względem – skupienia na codzienności, na sprawach rodzinnych - Big Little Women może kojarzyć się z filmami Hirokazu Koreedy. Uczestniczymy w małych radościach i poważnych zmartwieniach bohaterów. Chociaż produkcja Josepha Chen-chieh Hsu bywa melancholijna, dotyka przecież trudnych tematów, to jednocześnie bije z niej jakieś ciepło, które sprawia, że niemalże czujemy się częścią rodziny Lin. Dodatkowo Little Big Women daje widzom sporo okazji, by się uśmiechnąć. Little Big Women jest filmem atrakcyjnym dla widzów z Europy również pod względem kulturowym. Mamy niepowtarzalną szansę zobaczyć, jak w Tajwanie wyglądają pogrzeby, okołośmiertne obrządki i wierzenia czy zabobony związane z odchodzeniem. Twórca zabiera nas w ciekawe lokacje, w miejsca żałoby i pamięci, ukazuje, w jaki sposób oddaje się szacunek zmarłym. Prezentuje też zdystansowane podejście do buddyzmu, a zabawna scena z „reinkarnowanym” robakiem jest jedną z tych, które po seansie pamiętamy najlepiej. W gruncie rzeczy jednak sama interesująca wymowa filmu wydaje się być utrzymana w buddyjskim duchu.
fot. materiały prasowe
Big Little Women zapewnia widzom niezwykle ciekawą podróż na Daleki Wschód. Chociaż, jak powiedziała odtwórczyni głównej roli, produkcja ta jest pochwałą tajwańskich kobiet, ich siły i mądrości, to jest też filmem zrozumiałym dla widzów z innych zakątków świata, którzy w historii bohaterek z pewnością odnajdą również swoje doświadczenia. To nie tylko opowieść o noszonym w sercu żalu, ale i interesujący portret rodziny i solidarnych kobiet. Po udanym debiucie Josepha Chen-chieh Hsu nie pozostaje nic innego, jak jedynie z niecierpliwością wyczekiwać kolejnego filmu twórcy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj