Finał 2. sezonu przyniósł bardzo satysfakcjonujące zakończenie tej niezwykle emocjonalnej podróży tytułowego bohatera. W efekcie Loki właśnie przejął tron po WandaVision i zasłużył na miano najlepszego serialu MCU!
Już sama muzyka przy otwierającej sekwencji z logo Marvela zapowiadała, że finałowy odcinek 2. sezonu Lokiego będzie wielki – świetnie nastrajała przed czekającymi nas wydarzeniami. A zaczęło się od tego, że główny bohater wrócił do momentu, gdy Wrzeciono ulegało zniszczeniu. Rozpoczęła się walka z czasem, aby Timely był w stanie ukończyć swoją misję z kalibratorem. Twórcy chyba zainspirowali się Dniem świstaka, bo Loki musiał powtarzać to wielokrotnie, aby w końcu perfekcyjnie przejść każdy krok zadania, omijając przy tym wszystkie przeszkody, na które natknął się wcześniej. Nawet przy ostatnim podejściu miało się poczucie, że coś pójdzie nie tak. Ten niepokój utrzymywał się aż do ukończenia misji, która – jak się okazało – nie miała prawa skończyć się powodzeniem, czyli uratowaniem ludzkości.
Rozczarowanie Lokiego mogło się udzielić widzom. Jak na protagonistę (choć dziwnie to brzmi w stosunku do tej postaci) przystało, dalej próbował odwrócić nieprzychylny bieg wydarzeń. Chyba nigdy do tej pory tak mu nie kibicowaliśmy, aby znalazł dobre rozwiązanie. A czas wcale nie działał na jego korzyść.
Dzięki opanowaniu czasopoślizgu Loki cofnął się do momentu, który spowodował cały kryzys w Agencji. Główny bohater stanął przed trudnym wyborem. Wszystko sprowadzało się do tego, że jedynym wyjściem, aby nie doprowadzić do zniszczenia Wrzeciona, było zabicie Sylvie. Alternatywą była wojna (może to stanowić zapowiedź filmu Avengers: Secret Wars, którą twórcy sprytnie wpletli w tym dialogu). Nie zabrakło zwrotu akcji – Loki zaskoczył umiejętnością zatrzymania czasu. Na szczęście wszystko zostało pokazane w jasny, ale niełopatologiczny sposób. Trzeba zmusić do wysiłku szare komórki, aby zorientować się w sytuacji. Konfrontacja z Tym, Który Trwa była ciekawsza niż ta z 1. sezonu, bo tym razem mieliśmy do czynienia z cwanym i butnym złoczyńcą, a nie osobą, która bawi się ludzkim życiem, bo ma taki kaprys.
Loki próbował samodzielnie powstrzymać katastrofę, ale ostatecznie i tak zwrócił się do przyjaciół, aby w pewnym sensie pomogli mu podjąć decyzję. Rozmowa z Mobiusem podkreśliła moralne dylematy głównego bohatera, o które kilka lat temu nigdy byśmy go nie podejrzewali. Tak to pokazano, aby widzowie uwierzyli, że historia nie skończy się happy endem. W końcu stawka była odczuwalna, co we wcześniejszych odcinkach nie było takie oczywiste.
Sylvie również odwoływała się do moralnego aspektu decyzji Lokiego. Jej perspektywa była zupełnie inna, ale też słuszna. Fajnie, że omówiliśmy konsekwencje wszystkich wyborów. Twórców na pewno nie można posądzić o lenistwo. Nie mamy tu do czynienia z usilną pogonią za akcją, bo scenarzyści pozwolili zarówno Lokiemu, jak i widzom na chwilę refleksji. W każdym razie rozmowa z Sylvie dała bohaterowi odpowiedź, co powinien zrobić.
Scena, w której Loki szedł po rampie, aby uratować Wrzeciono, wciskała w fotel. Przywdzianie charakterystycznego zielonego stroju i założenie rogów do tej doniosłej misji było znakomite. Loki wyglądał jak prawdziwy superbohater. CGI nie zawiodło, a muzyka w tle, gdy bóg wspinał się na tron z gałęziami w ręku, sprawiała, że aż wstrzymywało się oddech z emocji. Gdy zasiadł na tronie, Wrzeciono przybrało kształt drzewa – uważam, że to najlepszy moment odcinka, doskonale nawiązujący do Yggdrasila. Można powiedzieć, że w ten sposób wróciliśmy do korzeni mitologii nordyckiej.
Dostaliśmy też epilog, w którym bohaterowie z Agencji mogli działać według wolnej woli. Powrót Mobiusa do domu dobrze zamykał jego wątek, a Sylvie też mogła żyć, jak chce, nikomu nie wadząc. Zastanawia, co będzie z Renslayer, która trafiła na zarośnięte pustkowie przy piramidach. Wygląda na to, że nie pozostanie tam na długo. Fioletowe światła mogą wskazywać, że upomni się o nią Kang, ale to pozostanie w sferze domysłów do czasu nowych filmów MCU.
Ostatni odcinek 2. sezonu Lokiego dostarczył sporo emocji. Nie zabrakło tu efektownej akcji z bardzo dobrym CGI, nie zaniedbano też jego treści. Nie zapomniano też oczywiście o easter eggach, które jak zwykle cieszyły. Warto pochwalić świetne ujęcia oraz wizualną stronę epizodu. Tom Hiddleston był fantastyczny w tym odcinku – sprawił, że jego postać była jeszcze bardziej wielowymiarowa, a do tego rozwinęła się w zadowalający sposób. Kwintesencją tego była ostatnia scena, w której na twarzy Lokiego malowały się skrajne emocje – smutek i radość. Biła od niego pewnego rodzaju duma, bo dokonał, miejmy nadzieję, właściwego wyboru, a jego poświęcenie nie poszło na marne. Zasłużył w pełni na miano prawdziwego boga i to bez prześmiewczych podtekstów.
Przy pierwszych odcinkach Lokiego można było kręcić nosem na 2. sezon, ale końcówka wszystko wynagrodziła. Wiele wątków nabrało sensu i wprowadzono kilka nowych motywów, abyśmy mogli lepiej poznać historię Kanga i jego wariantów. Twórcy wykonali dobrą robotę, bo zapanowali nad fabułą, która nie była łatwa do ogarnięcia. Ostatecznie seria okazała się niesamowicie ciekawa, a jej zakończenie niezwykle satysfakcjonujące.
Loki udowodnił, że to jemu należy się miano najlepszego serialu MCU. Szkoda tylko, że nic nie wskazuje na to, że w przyszłości doczekamy się czegoś równie dobrego…