Doktor Who może spać spokojnie do roku 2074. Wtedy to właśnie zostanie opracowany wehikuł czasu, a popularny bohater z niebieskiej budki przestanie być jedynym, kto czas może przemierzać. Natychmiast po wynalezieniu maszyny jej używanie zostaje zakazane i korzystają z niej tylko przestępcy. W roku 2044, w którym dzieje się akcja filmu Riana Johnsona, pojawiają się looperzy - płatni zabójcy, którzy rozprawiają się z ludźmi wysłanymi przez mafię z przyszłości.
Amerykańska produkcja spod znaku science-fiction intryguje już świetnym konceptem. Dystopijna rzeczywistość z 2044 roku zostaje powiązana z równie nieciekawą przyszłością. Do zderzenia tych dwóch światów dochodzi zaś w momencie, gdy looper staje oko w oko z samym sobą, tyle że 30 lat starszym. Pomysłowy zwrot akcji mógłby stanowić niespodziewany finał filmu (gdyby naturalnie nie pokazano go już w zwiastunie), ale Johnson idzie inną drogą. Scena, w której Joseph Gordon-Levitt patrzy w oczy grającemu jego starszą wersję Bruce'owi Willisowi, znajduje się już na początku obrazu. Reżyser żongluje zaś kolejnymi wątkami, prowadząc fabułę na ostatecznie dość zaskakujące tory.
[image-browser playlist="597919" suggest=""]©2012 TriStar Pictures
Jak przystało na hollywoodzkie blockbustery akcja filmu nie zwalnia na dłużej niż pięć minut, nie pozwalając się nawet najbardziej wymagającemu widzowi nudzić, ale też przyzwyczaić do nowej twarzy Gordon-Levitta. Choć zupełny brak podobieństwa między aktorami grającymi główne role usprawiedliwia potrzebę sięgnięcia po charakteryzację, to jednak nie sposób nie rekonstruować sobie w pamięci prawdziwego oblicza gwiazdy "Incepcji" i "500 dni miłości".
Poza niepokojącymi brwiami i grymasem głównego bohatera nie ma w "Looperze" w warstwie estetycznej słabych punktów. Przyszłość została oddana z odpowiednią nutą defetyzmu, a pościgi i strzelaniny zrealizowano zarazem brutalnie i widowiskowo. Nawet Bruce Willis w kilku scenach jak gdyby zapomniał, że to nie kolejna "Szklana pułapka" i z gracją zaczął wymachiwać karabinem maszynowym jak za dawnych lat.
Rian Johnson, choć w Hollywood stawia dopiero swoje trzecie kroki, doskonale tasuje nastrojem filmu. Wprowadza sporo własnych, intrygujących rozwiązań fabularnych, a przy tym skutecznie kamufluje te już mocno ograne. Przyjęcie linearnej struktury czasu odprawi też domorosłych fizyków z kwitkiem. Zresztą wraz z upływającymi minutami to, co na początku wydaje się być science-fiction z mroczną wizją przyszłości i zabawami z czasem, przeistacza się w szokujący thriller, którego fabuła przypomina swoisty mariaż "Carrie" i "Lśnienia". Johnson nie serwuje odbiorcy takiej świeżości jak król horroru - raczej zgrabnie łączy to, co już kiedyś wymyślono - ale trudno nie przyznać mu wysokiej noty za styl.
Ocena: 9/10
Czytaj więcej: KONKURS: Wygraj bilety na przedpremierę "Loopera"!