Tytułowa Lou to zgryźliwa, samotna, starsza kobieta, która zdaje się żywić odrazę do całego świata, a zwłaszcza do siebie. Jej życie to ciąg zaprogramowanych czynności, przy okazji których robi wszystko, by odstręczyć od siebie otoczenie, często z przeciwnym skutkiem. To dążenie do samozniszczenia prawie kończy się samobójstwem, kiedy zostaje porwana córeczka kobiety najmującej ziemię od Lou. To budzi kobietę z marazmu. Zaczyna się wyścig z czasem i pogodą o życie małej dziewczynki. Szybko okazuje się, że nasza bohaterka skrywa sekret, który będzie kluczowy do rozwiązania sytuacji, w jakiej się znalazła. To ujawni dużo głębszą intrygę niż ta, która wydaje się napędzać wydarzenia. Największym problemem Lou jest przewidywalność. Jeśli myślimy, że coś się wydarzy, prędzej czy później rzeczywiście się to dzieje. Brak tu właściwie jakichkolwiek zaskoczeń, zdziwień czy plot twistów. Jedyne, co ratuje sytuację, to fakt, że twórcom udaje się trzymać nas w napięciu. Z jednej strony wiemy doskonale, co się stanie, z drugiej i tak czekamy na ten moment, siedząc na krawędzi fotela i wpijając nerwowo palce w jego brzegi. Nie jest to łatwy zabieg, ale tutaj udał się bardzo, bardzo dobrze. Duża w tym zasługa głównego duetu aktorskiego. Allison Janney świetnie sprawdza się w roli cynicznej i pozbawionej chęci do życia byłej agentki, którą naprzód pcha jedynie chęć doprowadzenia do końca ostatniego zadania, jakie przed sobą postawiła. Choć jest zgryźliwa i arogancka, widzowi nietrudno z nią sympatyzować już od pierwszych chwil, zanim tak naprawdę w ogóle poznamy jej historię. Jurnee Smollett-Bell nie gorzej daje sobie radę jako zdesperowana matka. Przechodzi ona zresztą na naszych oczach metamorfozę, od przerażonej i irytującej towarzyszki głównej bohaterki do wściekłej lwicy gotowej na wszystko, by bronić swojego potomstwa.  
fot. Netflix
Film absolutnie nie zawodzi, jeśli chodzi o warstwę techniczną. Akcja przetykana jest wieloma naprawdę pięknymi kadrami. Momentami na własnej skórze czuje się tę burzę otaczającą bohaterów. Do tego kolory – odpowiednio wyblakłe, ale wciąż wyglądające naturalnie – nadają wszystkiemu odpowiedni klimat. To samo tyczy się udźwiękowienia. I nie mam tu na myśli nawet muzyki, dawno nie słyszałem tak dobrze brzmiącego... deszczu. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym choć w kilku słowach nie wspomniał o aspekcie strzeleckim i walki wręcz. Po pierwsze, akcja dzieje się w latach 80. i to widać. Przede wszystkim po sprzęcie oraz mocno już przestarzałym, ale pasującym do tamtej epoki sposobie poruszania się w sytuacjach taktycznych. Podobnie jest z umiejętnościami Lou w walce wręcz. To, co nam się obecnie wydaje się archaiczne i nie na miejscu, wtedy było podstawą nauczania w jednostkach specjalnych. Choć summa summarum nie ma tego za wiele, to i tak daje ciekawy pogląd na to, jak zmieniła się taktyka przez ostatnie 40 lat. I tutaj chciałbym odnieść się do jeszcze jednego aspektu – faktu, że bohaterka mimo swojego wieku całkiem sprawnie się bije. Widać jej słabość i to, że korzysta z narzędzi, żeby uzupełnić niedobory fizyczne. Osoby, które trenowały sztuki walki i dbają o swoje ciało, potrafią bardzo długo zachować sprawność fizyczną. Lou ewidentnie stara się być w szczytowej formie. Podsumowując: Lou to porządne, acz przewidywalne kino akcji z domieszką thrillera. Szczerze polecam – choćby dla samej gry aktorskiej głównej pary bohaterek i przepięknych zdjęć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj