Kwestia buntu Amenadiela wydaje się wiarygodnie przedstawiona. W końcu był to wierny syn Boga, który wyraźnie stracił swoją wiarę, a wraz z nią moc. Dlatego też zwrócenie jego uwagi na fakt o byciu ulubionym synem Boga musi mieć wpływ. To musi zmienić Amenadiela, rozwinąć jego osobowość i skierować go na nowe tory. Nie jestem jednak przekonany, czy ten bunt został dobrze wykorzystany przez twórców. Z punktu widzenia czysto komediowego sprawdza się solidnie (rywalizacja z Lucyferem, wspólne sceny z Danem), ale z perspektywy fabularnej to w zasadzie nie ma wpływu. Koniec końców miecz i tak musi powstać, więc komplikacja z tej strony w zasadzie nie ma żadnego znaczenia dla historii. Tyle, że ma to wpływ na Amenadiela, który rozwinie się jako postać. Notabene wspomniany miecz jest ciut rozczarowujący. Czemu ognisty miecz musi wyglądać jak miecz świetlny? Dobrze, że ponownie śledztwo Chloe jest związane z rodziną Lucyfera. To buduje dylemat bohatera oraz potrzebne napięcie, które w finale sprawdza się naprawdę nieźle. Co prawda, na kilometr widać, że Lucyfer przeszkadza w śledztwie, ale można na to przymknąć oko. W końcu Chloe dostrzega jego zachowanie, ale raczej patrzy na to z troską, niż podejrzliwością. Jestem w stanie taki rozwój tego wątku zaakceptować. Plusem jednak jest szybkie odłączenie się Lucyfera od śledztwa, bo jego próby manipulacji i psucia wyglądają jednak zbyt banalnie, może nawet za humorystycznie, a to nie pasuje do wątku. Tak naprawdę najwięcej dramaturgii mamy z Charlotte, która podejrzewa niecne zamiary Lucyfera. Zrobienie z niej czarnego charakteru finału to dobry pomysł, ale nie do końca wykorzystano jego potencjał. W zasadzie zagrożenie życia Chloe oraz pani psycholog jest iluzoryczne. Niby powinno to budować emocje, ale jakoś tak się nie dzieje. Nie zrozumcie mnie źle, wątki obu postaci w tym odcinku naprawdę dobrze się ogląda. Chodzi mi o to, że to wszystko zaczyna się kłócić z konwencją Lucifer. Cały czas jest lekko, zabawnie i przyjemnie, dlatego nie jestem w stanie uwierzyć w niebezpieczeństwo i emocje. W zasadzie to coś szwankuje w realizacji finału, bo w końcu ta wiarygodność była o wiele wyższa, gdy Chloe została zarażona wirusem i Lucyfer musiał ją ratować. Widać więc, że potrafią zrobić to lepiej. Być może problemem emocjonalnego wydźwięku całego wątku z Charlotte jest zminimalizowanie jego znaczenia do rodzinnej kłótni. A przez takie wrażenie stawka finału nie jest taka, jaką twórcy chcieliby budować. Nie przeczę jednak, że zakończenie wątku matki wypada nieźle. Zaoferowanie jej nowego miejsca, gdzie stworzy własny świat jest dobrym rozwiązaniem. Takim w zasadzie najbezpieczniejszym, na jaki twórców stać. Nie rozwija serialu w żadnym kierunku - ani w stronę omawianej wojny w Niebie, ani śmierci matki, która mogłaby zmienić bohaterów. Cliffhanger obiecuje istotne zmiany w serialu, które mogą go jakoś rozruszać. Otwarcie się przed Chloe na pewno może dobrze rozwinąć przodującą w serialu relację. Natomiast kwestia nagrodzenia Lucyfera skrzydłami anioła to bardzo intrygujący zabieg z wielkim potencjałem. To oznacza, że Bóg cały czas obserwował poczynania bohaterów. I tak naprawdę ich knucie i spiski z góry były skazane na porażkę. Pomimo pewnych niedociągnięć w kwestii budowania emocji i dramaturgii, nie mogę odmówić rozrywkowego charakteru tego finału. Wszystko ogląda się przyjemnie, lekko, a cliffhanger obiecuje wiele. Odnoszę jednak wrażenie, że Lucifer stać na więcej. Trochę lekka konwencja staje się pułapką scenarzystów, z której nie do końca wiedzą, jak wyjść obronną ręką.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj