Był Daredevil, była Jessica Jones, czas na Luke'a Cage'a. Obejrzałem pierwsze siedem odcinków i bez spoilerów recenzuję. Czy jest na co czekać?
Szybko rzuca się w oczy fakt, że
Luke Cage jest serialem zupełnie innym niż
Daredevil i
Marvel's Jessica Jones. Wydaje się, że mamy do czynienia z przede wszystkim prostszą, bardziej przystępną historią. Nie ma tutaj tak wielu wewnętrznych dylematów, dwuznaczności czy wątków psychologicznych - to historia faceta z mocami, który chce zapewnić bezpieczeństwo w swojej okolicy. Z jednej strony jest to bardziej komiksowe, bez wymyślnego starania się tworzenia historii głębszej, wymyślniejszej i bardziej artystycznej niż to konieczne, ale z drugiej sprawia wrażenie czegoś, co nie musi być związane z komiksami. Widzimy świat, który wygląda realistycznie, jak prawdziwy, a nie komiksowy, w którym mamy zielonego olbrzyma, gościa z młotem czy kosmitów spadających z nieba. Gdyby nie okazyjne słowne nawiązania do filmów tak jak w poprzednich serialach, równie dobrze ta produkcja mogłaby być czymś samodzielnym i niezwiązanym z większym światem.
To wszystko nie oznacza, że
Luke Cage jest serialem złym czy może dużo gorszym od poprzednich. Jego inność szybko staje się zaletą, która pozwala docenić wiele ciekawych i mocnych atutów. Przede wszystkim budowa klimatu jest tym, co odróżnia go od jakiejkolwiek innej komiksowej produkcji - oparty jest na muzyce, która została mocno osadzona w czarnych brzmieniach kultury hip-hop. Nie chodzi tylko o muzykę ilustracyjną, która jest ciekawą mieszanką klasyki z hip-hopowym bitem, ale też polega to na wykorzystaniu znanych utworów oraz tworzeniu specjalnych piosenek na potrzeby odcinków. To brzmi nadzwyczajnie dobrze i działa wyśmienicie, bo buduje atmosferę, która nie powoduje odczucia powtórki z rozrywki. Jednakże przez osadzenie w takim klimacie może to też być mniej strawne dla osób, które za takimi dźwiękami nie przepadają. Naprawdę odgrywają one tutaj istotną rolę; rzekłbym nawet, że muzyka w tym serialu jest ważniejsza niż w poprzednich dwóch komiksowych produkcjach Netflixa.
Wspomniana prostota objawia się też w bohaterach na czele z tytułowym Lukiem Cage'em. W pierwszych siedmiu odcinkach poznajemy go bardzo dobrze i widzimy, że to naprawdę prosty facet, bez tak mocno zaakcentowanych wewnętrznych dylematów i problemów jak Daredevil czy Jessica Jones. Ma jasno postawione cele i klarownie naszkicowane demony, które nadają mu człowieczeństwa, ale nie sprawiają wrażenia, że mamy do czynienia z cierpiętnikiem (a takowe czasem odnosiłem w przypadku Matta Murdocka). Przyznaję też, że Luke Cage potrafił irytować, gdy widziałem go w serialu
Marvel's Jessica Jones, na szczęście jego serial to wrażenie zmienia, bo pozwala lepiej zrozumieć jego motywacje, niepewności i czynniki, które go ukształtowały. W niektórych momentach zachowuje się jednak w sposób denerwujący oraz mało przekonujący i niestety na tle Jessiki Jones czy Matta Murdocka nie wygląda zbyt ciekawie - nie jest tak bardzo interesujący, wyrazisty i charyzmatyczny. Jest bardziej zwyczajnym gościem z osiedla i sądzę, że to może być poczytane przez niektóre osoby jako wada. Z jednej strony czuć, że czegoś brakuje, by chciało się go widzieć więcej na ekranie, ale z drugiej nie jest to źle wykreowany bohater. Niekoniecznie jest to wina Mike'a Coltera, a raczej tego, jak Luke został rozpisany w scenariuszu.
No url
Czynnik prostoty dotyczy też złoczyńcy, w którego wciela się Mahershala Ali. Podobnie jak tytułowy bohater nie jest on tak samo dwuznaczny, intrygujący i charyzmatyczny jak Kingpin czy Kilgrave z poprzednich seriali, ale to nadal postać interesująca i warta uwagi. Przez te siedem odcinków dobrze go poznajemy i wiemy, co dokładnie go napędza, jaki jest oraz dlaczego podejmuje niektóre decyzje. Jest to naprawdę dobrze wykreowana postać, której nie można odmówić charyzmy. Bez wątpliwości to lepszy złoczyńca niż ci kiepscy z kinowych filmów, ale mimo wszystko czuć, że czegoś w nim brakuje. W
Daredevilu każdą scenę z Wilsonem Fiskiem oglądało się z napięciem, podziwem i emocjami, a tutaj nie działa to tak samo mocno. Czegoś brakuje czarnemu charakterowi, by był tak dobry jak Kingpin. Porównania są niestety nieuniknione i stąd też można odczuć takie wrażenie. Najlepsze jednak jest to, że jego historia w początkowych odcinkach nie rozgrywa się utartym torem i potrafi naprawdę zaskoczyć. Pewnym problemem w kontekście kreowania złoczyńcy i innych drugoplanowych postaci serialu jest oparcie na stereotypach, z których twórcy starają się wyjść, ale niestety bez powodzenia.
Luke Cage utrzymuje dobre tempo, cały czas coś się dzieje i - co najważniejsze - nie można narzekać na nudę. Nie odczuwa się monotonii, przekombinowania czy wyraźnych braków w opowiadanej historii. Nie brak też scen akcji, których przedsmak widzieliśmy w zwiastunach, a niezniszczalność tytułowego bohatera nie sprawia, że są one nudne czy nieciekawe. Twórcy mają też odpowiedni pomysł na to, jak zapewnić, by monotonia się nie pojawiła, i utrudnić działanie superbohaterowi. Pomimo wspomnianej prostoty historia potrafi zaangażować, zaciekawić i pobudzać apetyt na więcej. Niby czuję, że niektóre elementy nie są tak dobre jak w poprzednich produkcjach, ale wciąż jest to serial na wysokim poziomie. Naprawdę świetnie się to ogląda.
Recenzja pierwotnie opublikowana 7 września 2016 roku
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h