Muszę być szczera: w ogóle na ten film nie czekałam. Nawet nie planowałam wybierać się do kina. Wszystko jednak zmieniło się diametralnie, gdy odbyła się zagraniczna premiera i Internet wręcz eksplodował, a jeszcze chwila i "Mad Max" wyskoczyłby nam z lodówek. Krytycy oszaleli z zachwytu, widzowie im zawtórowali, radosny entuzjazm dotarł nawet na festiwal w Cannes, gdzie widownia podczas pokazu reagowała spontaniczne okrzykami czy klaskaniem, a sam film zebrał owację na stojąco. Coś więc musiało być na rzeczy. Po nadrobieniu starej trylogii, czym prędzej pobiegłam do kina, by przekonać się na własnej skórze, że do tej pory to ja nic o dobrej zabawnie w kinie nie wiedziałam. "Mad Max: Fury Road" można określić jako film totalny (w gatunku kina przygodowego/postapo), bo jeśli myślicie, że czegoś w tym filmie nie ma, to na pewno jest. Facet przyczepiony na linkach do maski samochodu, grający na gitarze z miotaczem ognia do momentu aż nie padnie w rytm dzikiej walki? Jest. Odrywanie kawałka twarzy od szalonego tyrana? Jest. Kobiety w półprzeźroczystych ubraniach w pełnym słońcu zażywające kąpieli na wzór tego, jak wygląda mycie samochodów w amerykańskich filmach? Są. Picie mleka wydojonego z ludzkiej kobiety (tak, naprawdę)? Jest. Można by jeszcze tak długo wymieniać, ale reszty dowiecie się z kina. George Miller miał na swój film pomysł i zrealizował go bardzo konsekwentnie. Fakt, że nowego "Mad Maxa" robił ten sam reżyser, zapewnił historii o Maxie ciągłość, spójność, a co ważniejsze ten klimat mrocznego postapokaliptycznego świata, który obecny był już w starej trylogii (w szczególności w "Wojowniku szos") został zachowany. Dzięki kategorii wiekowej R, Miller nie musiał się hamować - mógł pokazać brutalność, mógł drwić z zahamowań, mógł poniewierać kim chciał i jak chciał. Oczywiście na tyle, na ile pozwala mu mainstreamowe kino. Stąd też w "Mad Maxie" sceny, w których widzimy dojenie kobiet czy traktowanie ludzi jak opakowania świeżej krwi, nie mówiąc już o brutalności. Jest sporo jawnych i niejawnych podtekstów seksualnych, ale to wszystko idealnie pasuje do konwencji. Film jest szybki, dynamiczny, ani na moment nie zwalnia tempa, kolejne sekwencje przelatują przed oczami, a widz może tylko radośnie popiskiwać z uciechy. To jest niczym nieskrępowana rozrywka dla dorosłych i takich filmów powinno być więcej. [video-browser playlist="700738" suggest=""] Miller nie szczędzi bohaterów, pozwala Maxowi nawiązać leciutką więź z przywódczynią zbuntowanych niewolnic, by potem bez wahania zabić ją pod kołami rozpędzonych samochodów (zupełnie tak, jak zabił mu żonę w pierwszym "Mad Maxie"). Najpierw pozwala wierzyć widzom w coś dobrego, czystego w tym brudnym świecie, dając kilka ładnych chwil Nuxowi i innej z dziewczyn, by potem chłopaka poświęcić. Z czego zresztą wyszła bardzo ładna scena. Na najwyższym poziomie w filmie stoi aktorstwo - Tom Hardy jedynie charczy i patrzy, co czyni go wspaniałym Maxem, z hołdem złożonym Gibsonowi. Charlize Theron to Furiosa doskonała, ktoś ją powinien docenić jakąś nagrodą. Cały drugi plan błyszczy, ma się wrażenie, że wszyscy aktorzy czują się dobrze w swoich rolach i grają bardzo swobodnie, bez zadęcia. Zdjęcia z kolei są tak piękne, że wizualnie film Millera to cudne cacko, do którego będzie chciało się wracać niejednokrotnie. Świetnym przykładem jest scena z Furiosą, która idzie przez pustynię, wiatr szumi na piasku, a ona nagle pada na ziemię, klęka i krzyczy. Coś pięknego! Mimo, że w "Mad Max: Fury Road" nie chodziło o fabułę, to nawet ona była pomyślana, w ten sposób, by nie przeszkadzała i by sporo można było z niej wycisnąć. Chora wizja posapokaliptycznego świata to dobry obraz skrajnych zachowań człowieka, który o człowieczeństwie zapomniał już dawno. Bardzo dobrze rozpisane zostały postacie, nie zapomniano też o kobietach, które tu są silne, niezależne, ale jednocześnie mają w sobie subtelność i dużo kobiecości. Mają nadzieję. Nie ma tu żadnej feministycznej propagandy, której niektórzy usilnie się dopatrują, po prostu w filmie główną bohaterką jest kobieta, którą w ogóle nie postrzega się jako obiekt seksualny, która nie jest tam po to, by z głównym bohaterem się wiązać i to też wyróżnia film Millera. Jestem zachwycona taką świeżością w kinie przygodowym. Odwaga 70-letniego reżysera jest godna podziwu. Dzisiejsze standardy każą robić filmy dla wszystkich, co w rezultacie daje wysyp produkcji dla nikogo. Miller chciał zrobić film dla dorosłych, film ociekający testosteronem i adrenaliną, który będzie mocny, wściekły i dziki. To się udało, czapki z głów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj