Retrospekcje wpisują się idealnie w myśl, że nikt nigdy nie rodzi się złym. Poznanie Zeleny, gdy była miłą i naiwną dziewczyną, wygląda fantastycznie z uwagi na Rebeccę Mader, która znakomicie sobie radzi w tej roli. Widzimy jej stopniową przemianę i bardzo satysfakcjonujące wyjaśnienie powodów działań Zeleny, które wyśmienicie pasują do konwencji serialu i trzymają dobry poziom, nie popadając w skrajność i absurd. Wiele satysfakcji dostarcza też wyjaśnienie jej zielonego koloru skóry. Zaskoczeniem jest ostatnia scena w retrospekcjach, gdy poznajemy Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Jest to nie lada niespodzianka, że właśnie ten aktor go gra, ale można było się spodziewać, że jego rola w pilocie to nie wszystko, skoro podpisał umowę na kilka odcinków.
W teraźniejszości dzieje się wiele i nikt już nie bawi się w tajemnice. Zelena gra w otwarte karty i zamierza się przy tym świetnie bawić. Dowodem na to jest oglądanie prób Belle, która chce uratować Rumpela. Magicznie jest od pierwszej wspólnej sceny Złej Czarownicy z Zachodu ze Złą Królową. Rozmowa w kawiarence dostarcza ogromnej frajdy, która kontynuowana jest w ich pojedynku na ulicach miasta. Wszystkie inne postacie w tym odcinku schodzą na daleki plan, gdy obserwujemy popis dwóch - można rzec - czarnych charakterów. Obie aktorki bawią się wyśmienicie rolami, a ich elektryzująca obecność na ekranie pobudza uwagę i nie pozwala się oderwać. Scenarzyści mają na drugą połowę sezonu wyśmienity pomysł i potrafią w końcu bawić się konwencją, nie popadając w banał jak w pierwszej partii trzeciej serii. Nawet taki zwyczajny one-liner Zeleny ze słowem "wicked" w tych momentach działa wspaniale i aż samemu chciałoby się tam wstawić to słowo, bo pasuje idealnie. Tak samo dobrze wypadają wszelkie zabawy słowne związane z Krainą Oz (np. zabawne porównanie krasnoluda do munchkina). Nie da się też ukryć, że twórcy Dawno, dawno temu korzystają z faktu bycia fanami "Gwiezdnymi Wojen". Przy specyficznym wykorzystywaniu force gripa skojarzenie nasuwa się momentalnie. Konflikt sióstr jest dopiero na pierwszym etapie, a już teraz dostarcza emocji, jakich dawno w serialu nie było.
[video-browser playlist="635114" suggest=""]
Once Upon a Time zdecydowanie odchodzi od opowiadania historii miłosnej Śnieżki i Księcia. Oboje są w tle, nie denerwują jak kiedyś, a ich role są praktycznie epizodyczne. Skierowanie romantycznej strony serialu na Reginę okazuje się strzałem w dziesiątkę. Już w poprzednim odcinku jej sceny z Robin Hoodem pozytywnie zaskakiwały i teraz nie jest inaczej - magnetyzm i chemia pomiędzy postaciami, subtelność w dialogach oraz prosty popis obu aktorów prezentujących, jak to powinno się robić. Relacja Robin Hooda z Reginą przekonuje i cieszy w jednej scenie bardziej niż Śnieżki z Księciem w trzech sezonach serialu.
Wydaje się, że po niezbyt chwalonej pierwszej połowie serii twórcy zdali sobie sprawę, że trzeba Henry'ego przesunąć na dalszy plan. Poprzednio aktor zawsze odgrywał istotną rolę w wydarzeniach, a teraz jest bardziej tłem. Henry nie wie, co się dzieje, nic nie pamięta i jest zwyczajnym dzieciakiem, którego omijają wszelkie magiczne problemy świata. Ten zabieg odbywa się z korzyścią dla serialu, bo jego wątek nie irytuje, a nawet momentami przekonuje. Wspólny wypad z Hakiem jest swego rodzaju motywem uspokajającym pomiędzy wybuchowymi wydarzeniami odcinka.
Twórcy Once Upon a Time wyciągnęli wnioski z błędów i prawdopodobnie odnaleźli odpowiednią drogę, bo serial po długiej przerwie odzyskuje swoją magię i bawi jak na samym początku. Dawno nie oglądało się go z taką przyjemnością.