"Nikt nie ogląda telewizji" - mówią. "Widownia przenosi się do internetu" - mówią. Najwyraźniej nie słyszeli o tym włodarze stacji WBN America, którzy od niedawna stawiają na własne seriale i dołączają do walki o widza. Ich pierwsza próba, Salem - produkcja o czarownicach z tytułowego miasteczka, do udanych nie należała. Manhattan to jednak zupełnie inna bajka.
Jest rok 1943, trwa II wojna światowa. Amerykanie właśnie opracowują wynalazek, który zapewni im zwycięstwo w konflikcie. Do Los Alamos przybywają rzesze żołnierzy oraz naukowców wraz ze swoimi rodzinami. Ci pierwsi dbają o porządek, ci drudzy o eksperymentujących, te ostatnie zastanawiają się, co się w ogóle dzieje.
Manhattan skupia się na fikcyjnych jednostkach i dramatach, pokazując, jak wyglądały prace nad bronią nuklearną. Dla twórców liczy się tu przede wszystkim atmosfera, a powiązania z prawdziwymi figurami i wydarzeniami historycznymi występują raczej okazjonalnie. Od czasu do czasu słyszymy (a jeszcze rzadziej widzimy) jedynie twarz Daniela Londona, który wciela się w istniejącą w rzeczywistości postać J. Roberta Oppenheimera. Na ojcu bomby atomowej flirt Manhattanu z historią się kończy. Niektórzy co prawda dopatrują się we Franku Winterze jeszcze pewnych cech Setha Neddermeyera, ale nawet jeśli, to i tak nie jest to istotne. Umieszczenie w serialu bohaterów jest w zasadzie tylko pretekstem do pokazania uczucia panującej paranoi.
[video-browser playlist="633462" suggest=""]
Od dawna nie było serialu z tak wyrazistą warstwą wizualną, która jednocześnie nie była tylko błyskotką i pełniła konkretną funkcję w opowiadanej historii. Umiejscowione gdzieś na peryferiach Nowego Meksyku miasteczko jest właściwie najważniejszym bohaterem. Wszechobecny dym, piach i kurz potęgują wrażenie oddalenia od wszelkiej cywilizacji, a świetne kostiumy i scenografia zabierają nas do młodszej o 70 lat rzeczywistości. Nie ma bowiem wątpliwości - przebywanie w Los Alamos jest diabelnie przyjemne (choć naturalnie z perspektywy siedzącego bezpieczne w domowym zaciszu widza). Mieszane odczucia mogą wzbudzać za to jego mieszkańcy.
Obsada podawana jest w wersji alfabetycznej nie bez przyczyny - nie ma tutaj głównego bohatera, który byłby twarzą serialu i miałby znacznie więcej czasu antenowego. Na naturalnego lidera wyrasta natomiast wspomniany Frank Winter, grany przez Johna Benjamina Hickeya. Aktor dzięki swojej charyzmie i doświadczeniu czyni swoją postać wyrazistą i autentyczną, wypadając znacznie lepiej niż pozostali członkowie obsady. Bohaterów Rachel Brosnahan, Olivii Williams i Daniela Sterna powoli dopiero poznajemy i pewnie minie jeszcze chwila, zanim i oni rozwiną skrzydła. Aktualnie udaje im się doskonale wygrać atmosferę ciągłego napięcia, przerażenia i tajemnicy - na razie to wystarcza.
Czytaj również: "Manhattan" notuje przyzwoitą oglądalność
Reakcja w Manhattanie zachodzi powoli, scenarzyści nie spieszą się z rozwojem wątków i posuwaniem fabuły do przodu, pozwalając rozkoszować się charakterystycznym klimatem miejsca akcji. Mam tylko nadzieję, że kiedyś ten subtelny sposób opowiadania doprowadzi do wybuchu.