Finał serialu Mare z Easttown coraz bliżej, a przedostatni, emocjonujący i pełen napięcia odcinek produkcji HBO wcale nie ułatwi oczekiwania na epizod, który zamknie serię i przyniesie ostateczną odpowiedź na nurtujące widzów pytanie: "Kto zabił?". W 6.odcinku, w którym to twórcy utrzymują świetny poziom, do jakiego nas przyzwyczaili, nie brakło mocnych momentów, a im bliżej ostatecznej odpowiedzi, tym więcej pytań i niejasności. Atmosfera robi się coraz gęstsza, a poznanie prawdy wydaje się być już na wyciągnięcie ręki. Teorii dotyczących tego, kto stoi za śmiercią Erin, serial pozwala wysnuć kilka. Pytanie, czy którakolwiek z nich jest prawdziwa i czy przypadkiem twórcy nie wodzą nas jedynie za nos. W 6. odcinku, w którym jesteśmy już tak blisko finału, bezapelacyjnie najwięcej emocji dostarczyła kwestia samego śledztwa i odsłonięcie szokujących informacji. Podejrzenia z poprzedniego odcinka, co do tego, że Billy jest zamieszany w śmierć Erin, potwierdziły się. Choć wszystko wskazuje na to, iż właśnie brat Johna zabił dziewczynę (przede wszystkim jego przyznanie się do winy), to jednak sprawa byłaby za prosta, gdybyśmy ostateczne rozwiązanie poznali już w przedostatnim odcinku. Niepokoi bowiem, iż samą relację o tym, co zaszło między Billym i Erin, poznajemy z trzeciej ręki. Lori przekazuje słowa Johna, który rzekomo powtórzył to, co powiedział Bill. Na tę chwilę można jednak podejrzewać, że John zmanipulował brata, sfabrykował całą tę historię, by samemu się wywinąć. Także propozycja wyjazdu na ryby w takim momencie może wzbudzać podejrzenie... Intryguje i niepokoi również to, który z braci zabrał na ryby broń i który chce jej użyć. W ostatnich scenach tego odcinka każde ze spojrzeń braci Ross może oznaczać wiele, lecz na dobrą sprawę nie musi oznaczać nic. Pewne jest za to to, że twórcom mistrzowsko udaje się budować w odcinku rosnące napięcie. Wiedzą, jak igrać z niepewnością i emocjami odbiorców, zaś możliwość rozważania przez widzów wielu wariantów, wielu scenariuszy, świadczy o tym, jak dobrym serialem jest Mare z Easttown.  
fot. HBO
+2 więcej
W całej sprawie swój udział może mieć również Dylan - wciąż nie wiadomo, gdzie był w noc śmierci Erin. Musi mieć też ważny powód, dla którego groził Jess bronią. Największą niewiadomą 6. odcinka jest jednak to, co zostało napisane, lub co przedstawia kartka wyrwana z pamiętnika Erin. To bowiem za sprawą tej informacji zszokowany szef policji bezzwłocznie próbował się skontaktować się z Mare, która ruszyła tropem braci Ross. Zakończenie, w którym twórcy zastosowali wspomniany cliffhanger, był bez wątpienia najmocniejszym momentem w całym odcinku. Oddziaływanie tego zabiegu zostało zaś wzmocnione przez fakt, iż do tej pory w Mare z Easttown nie mieliśmy zakończeń tego typu. Zawsze epizody przynosiły zaskoczenie lub ważną informację, ale nigdy akcji nie zawieszono w momencie takiego napięcia. Jeśli chodzi o śledztwo, to oczywiście wciąż nie do końca jasna jest sprawa samego diakona, oskarżonego o ukrywanie informacji. Wciąż też nieco zastanawia sam Richard. Pisarz może bowiem budzić podejrzenia, bo jest po prostu... idealny. Może jednak jedyną funkcją tej perfekcyjnej postaci jest to, by w finale przyniosła Mare szczęście, na jakie zasługuje?   6. odcinek produkcji HBO dostarczył również wielu emocji i ciekawych rozwinięć fabularnych, jeśli chodzi o wątki obyczajowe. Łatwo dostrzec, że na przywróconej do pracy Mare ciąży ogromna presja. Da się jednak zauważyć pewną zmianę, jaka zaszła w tej postaci. Bo choć swoje sprawy spycha na drugi plan dla dobra śledztwa, to staje się coraz bardziej świadoma swoich uczuć i z pomocą terapeutki najpewniej będzie w stanie przejść przez czekające ją wyzwania. Jeśli chodzi o życie prywatne Mare, to i w 6. odcinku nie zabrakło rewelacyjnych scen. Jedną z nich było zabawna, niezapowiedziana wizyta Richarda, a drugą znacznie trudniejsze spotkanie tytułowej bohaterki z mamą Colina. Sytuacja między tymi postaciami czyni serial bliższym rzeczywistości, ukazując, że nie każdy płacz może przynieść ulgę, nie każdy potrafi wybaczyć, a ten, kto wybaczenia potrzebuje, nie zawsze może na nie liczyć. Brad Ingelsby zaś po raz kolejny udowadnia, że nawet tworząc postaci drugoplanowe, zagłębia się w ich psychikę.    Przy okazji przedostatniego epizodu produkcji HBO nie sposób nie poruszyć też tematu samego Easttown jako miasteczka bez perspektyw, z którego wyrwanie się graniczy z cudem. W tym kontekście bardzo ciekawie wypadł wątek córki Mare, Siobhan. To ona, jak dowiedzieliśmy się za sprawą szóstego odcinka, znalazła swojego martwego brata, po tym, jak odebrał sobie życie. Nastolatka mierzy się więc nie tylko ze stratą, jaką jest śmierć bliskiej osoby, ale i z traumą. Teraz, po seansie ostatniego epizodu, świetnie widać, że wszystkie jej działania, jak rozmowa na temat brata z nową miłością czy projekt szkolny, który przewija się od początku sezonu, są próbą autoterapii, próbą poradzenia sobie z cierpieniem. Podejście Siobhan jest więc zupełnie inne od tego, które prezentuje Mare, tłumiąca ból, odsuwająca go. Siobhan jest bohaterką, która chce podnieść się po tragedii, podświadomie walczy o swoje zdrowie i … o swoją przyszłość. I to zapewne właśnie ona, dziewczyna, która zmierza do światła, do jasności, pomimo całego mroku i nieszczęścia, jakie ją otaczają, zdoła wyrwać się z Easttown. Ona jest jedną z niewielu, którym się to uda. Sama zaś relacja nastolatki ze starszą dziewczyną jest jedną z najpiękniejszych w tym serialu. Imponuje nam zachowanie starszej ukochanej, która podejmuje dojrzałą decyzję dla dobra Siobhan, bo przecież „To, co ważne, nie musi trwać wiecznie”. To również dzięki niej córka Mare będzie bohaterką wygraną. Do tej pory Mare z Easttown zaprezentowała tak dobry poziom, że teraz trudno spodziewać się rozczarowującego zakończenia. Nie pozostaje więc nic innego, jak czekać na finał, w którym porozrzucane i niekompletne do tej pory puzzle wreszcie ułożą się w całość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj