Najnowszy, przełomowy odcinek serialu Mare z Easttown zaczyna się i kończy tragedią. O ile jednak pierwszą z nich traktujemy jako kolejne wydarzenie w serialu, nieprzynoszące szczególnie wielu emocji, o tyle końcowy zwrot akcji i śmierć drugiego najważniejszego bohatera sprawiają, że poczucie straty zostaje z nami jeszcze długo po seansie. W 5. epizodzie produkcji HBO dzieje się naprawdę sporo – przynosi wiele odpowiedzi, lecz jeszcze więcej pytań. Dochodzi do przełomu w sprawie i odkrycia przez detektywów miejsca przetrzymywania dwóch zaginionych dziewcząt. Część zagadki jest już w tym momencie przez Mare rozwiązana. Jak można było przypuszczać, kwestia Katie miała niewiele wspólnego z dotychczasowymi tropami. Zdecydowana ich większość zapewne dotyczy Erin. Skoro sprawa porywacza została już rozwiązana, to najpewniej za morderstwem nastolatki stoi kto inny. Do końca serialu pozostały jeszcze przecież dwa odcinki, a scenarzysta wciąż odsłania nowe karty. Pojawiają się nowe pytania, nowe zaskoczenia, a tajemnice skrywają ci, których o to nie podejrzewaliśmy.  I tak w 5. odcinku Mare z Easttown dowiedzieliśmy się, że przypuszczenia co do diakona były słuszne. Jak można się domyślić, również te dotyczące jego niewinności, choć w tej kwestii nie zostało jeszcze powiedziane ostatnie słowo. Intryguje natomiast to, dlaczego Dylana nie było nad ranem u Brianny w noc zamordowania Erin. Coś do ukrycia ma i Billy, który do tej pory był poza wszelkimi podejrzeniami. Ciekawi, dlaczego znajomi Erin ukrywali jej pamiętniki i nie wydali ich policji. To wszystko sprawia, że czekanie tydzień na nowy odcinek jest naprawdę niełatwe. Na tym etapie widać też bardzo dobrze, że z materiału na siedem odcinków – bo tyle liczy pierwszy sezon – można by zapewne zrobić i dziesięcioodcinkową serię. Brad Ingelsby najwyraźniej nie chciał jednak wypełniać odcinków czymś, co nie ma znaczenia.
fot. HBO
Również w kwestiach czysto obyczajowych, budujących jedynie obraz społeczności małego miasteczka, dzieje się sporo. To kolejna produkcja, która pokazuje, jak wiele może skrywać się pod powierzchnią nudnej, prowincjonalnej mieściny. To, że każdy się zna ze wszystkimi, nie chroni przed oszukiwaniem i zdradami. O ile romans Buni okazał się zabawnym (a w tym odcinku nie było wielu okazji do śmiechu) odsłonięciem tajemnicy z przeszłości, o tyle informacja o kolejnej zdradzie męża Lori przyniosła oszukanej bohaterce jedynie ból. Nic nie wskazuje jednak, by niewierność mężczyzny miała cokolwiek wspólnego z zabójstwem Erin. W bardzo ciekawym kierunku, choć możliwym do przewidzenia, poszły sesje Mare u terapeutki. Pomimo początkowych zapowiedzi protagonistki – zarzekającej się, że terapia nie jest dla niej i nie jest typem osoby, której rozmowa o traumach może pomóc – doczekaliśmy się szczerości i wyjątkowego otwarcia. Sesje terapeutyczne to popularny motyw w serialach, może nawet już trochę oklepany, dający jednak twórcom stosunkowo łatwy sposób na wejście w psychikę bohaterów. W przypadku tego serialu widzimy jednak, że nie jest to bynajmniej droga na skróty. Mare w żaden inny sposób najpewniej nie ukazałaby swojego wnętrza. Za sprawą 5. odcinka poznaliśmy jej uzasadnione lęki, historię chorób psychicznych w rodzinie i to, że dwie najbliższe jej osoby – syn oraz ojciec, który był dla niej największym wzorem – odebrały sobie życie. Widzimy, że śmierć i myśl o tym, jak nagle i niepostrzeżenie można stracić tych, których się kocha, ciągle towarzyszy bohaterce. Jak wiemy, że w najbliższym czasie stan Mare może się pogorszyć, bo przecież w tym epizodzie nagle straciła kolejną bliską osobę. Choć twórcy seriali często wzbogacają swoje postaci o traumatyczną przeszłość, w przypadku Mare udało się oddać głębię, dzięki czemu nie mamy wrażenia, że to tylko obowiązkowy punkt do odhaczenia przy konstrukcji bohatera. 
fot. HBO
Pomimo tego, jak dużo informacji przyniósł ostatni epizod – pomimo przełomowego dla śledztwa wydarzenia i w zasadzie rozwiązania „starej” sprawy zaginięcia Katie – 5. odcinek należał do Colina. Pomimo niekoniecznie udanej randki, a może właśnie dzięki niej, Colin pozwolił sobie na akt wielkiego zaufania i szczerości. Informacja o tym, iż w rzeczywistości to nie on rozwiązał sprawę, która przyniosła mu uznanie i sławę, okazała się niemałym zaskoczeniem. Jednakże już wcześniej mogliśmy zauważyć, że Colin, choć jest dobrym detektywem, nie jest wybitny. Twórcy Mare z Easttown kolejny raz pokazują, że każdy ma swoje tajemnice, nawet ci wielcy. A jak mówi Mare, wielkość jest przereklamowana. Często jest bowiem jedynie mrzonką, iluzją – w końcu taki jest tytuł tego odcinka. Pomysł scenarzysty, by bohater kilka godzin przed śmiercią, której przecież się nie spodziewał, wyznał prawdę o sobie, był rewelacyjny. Wiedząc, co się wydarzyło w dalszym ciągu tego epizodu, możemy na tę scenę patrzeć jak na swego rodzaju spowiedź, oczyszczenie. Katharsis, po którym Colin stał się "godnym" pocałunku. To niesamowite, bo w wielu innych produkcjach pocałunek bywa czymś banalnym, zaś w przypadku pary tych detektywów pozostawia szerokie pole to interpretacji. Czy to wyraz miłości, platonicznego uczucia, przekroczenia jakiejś granicy? A może najwyższego zaufania i obnażenia? Był to z pewnością pocałunek niespotykany – dotyczył bowiem dwóch pozbawionych złudzeń osób. Sam finał 5. odcinka, który przyniósł śmierć Colina – największą dotychczas stratę, a pewnie i największą w tym sezonie – był fabularnie doskonałym zagraniem. Żadne wydarzenie do tej pory nie wywołało takich emocji. To z pewnością przełomowy odcinek nie tylko ze względu na śledztwo, ale również na życie bohaterki. To odcinek, który dużo nam i jej daje, ale jeszcze więcej zabiera.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj