Trudno byłoby mi uwierzyć w prawdziwość niektórych wątków z 9. odcinka Mecenas She-Hulk, gdybym nie widziała ich na własne oczy: Jennifer Walters przechodząca przez menu Disney+ z jednego okienka do drugiego, Kevin Feige w formie robota, syn Bruce'a Bannera, założenie rodziny z Daredevilem. A to tylko niektóre z nich. Na samym początku dałam się wciągnąć w narrację, że wszystko zmierza do bardzo przewidywalnego, nudnego finału. Zamiast tego byłam świadkiem najdziwniejszej sekwencji Marvela! I szczerze? Nie narzekam.
Początek 9. odcinka to pokłosie tego, co wydarzyło się w zeszłym tygodniu. Jennifer Walters ma zakaz przemieniania się w She-Hulk ze względu na to, że straciła kontrolę nad sobą na rozdaniu nagród. To bardzo ciekawe, bo wcześniej dokonała o wiele więcej zniszczeń. Podczas walki z Daredevilem właściwie nie zrobiła nikomu krzywdy. Tym razem towarzyszyły jej kamery i świadkowie, ale trudno uwierzyć w to, że ta sytuacja ma aż tak poważne konsekwencje i prawniczka nie była w stanie wymyślić czegoś, by ich uniknąć. Szczególnie że przynajmniej część opinii publicznej powinna opowiedzieć się po jej stronie ze względu na okoliczności, czyli ujawnienie prywatnych rozmów i intymnych filmików. Pomijając prawdopodobieństwo takiego zwrotu akcji, wszystko sprowadza się do tego, że ludzie uważają główną bohaterkę za potwora. Kobieta traci pracę, musi wrócić do mieszkania rodziców i przechodzi wyjątkowo trudny okres.
W tym wątku najbardziej bolał mnie fakt, że mimo wszystko nie poświęcono więcej czasu załamaniu Jennifer. Końcówka 8. odcinka była jednym z niewielu momentów, które poruszyły mnie w serialu, więc spodziewałam się, że i tym razem pojawi się jakiś ładunek emocjonalny. Pasowałoby mi to do finału serii o prawniczce, która przez przypadek została superbohaterką i musi zmagać się z plusami i minusami takiego życia. Pierwszy raz w Mecenas She-Hulk główna bohaterka naprawdę przez chwilę czuła się potworem i inni zaczęli ją postrzegać w ten sposób. To coś, z czym jej kuzyn musiał mierzyć się przez większość życia. I właściwie skwitowano to jedynie krótką sekwencją, która wypadła bardzo blado. Oczywiście, to wciąż komedia, ale właśnie ten gatunek pozwala często najlepiej wybrzmieć poważnym wątkom, nawet jeśli zawiera ich niewiele.
Muszę przyznać, że początek 9. odcinka był po prostu nudny. Nie byłam zaskoczona prawdziwą tożsamością HulkKinga ani nawet udziałem Abominacji w tej całej farsie. Na szczęście nie tylko ja uważałam te wszystkie nagłe zwroty akcji (takie jak pojawienie się w środku tego wszystkie Hulka i Titanii) za głupie i chaotyczne. Szok! Zgodziła się ze mną sama Jennifer Walters! Od momentu, w którym bohaterka wychodzi ze swojego serialu, by znaleźć odpowiedzialnych za to wszystko twórców, zaczyna się robić naprawdę dziwnie i ciekawie. Muszę przyznać, że pierwszy raz od dawna nie mogłam odwrócić wzroku od produkcji i nie wiedziałam, czego się spodziewać. I było to naprawdę ekscytujące. Gdy Kevin Feigespotyka She-Hulk, na ekranie pojawia się nagle robot K.E.V.I.N., czyli przywódca imperium Marvel Studios! A najlepsze w tym wszystkim jest to, że wciąż miało to więcej sensu niż cały odcinek ślubny, którego nienawidzę z głębi serca.
Dzięki spotkaniu She-Hulk z twórcami serialu i samym prezesem Marvel Studios dostaliśmy kilka naprawdę niezłych żartów. W tym mój ulubiony, czyli nabijanie się z wysokich kosztów CGI, gdy K.E.V.I.N. każe bohaterce przemienić się z powrotem w człowieka, ponieważ kończy im się budżet, a graficy zostali przydzieleni do następnego projektu. Jennifer krytykuje także widowiskowe finały MCU i kilka niespójnych wątków ze swojej historii, co ogląda się naprawdę świetnie. To nie koniec niespodzianek. Gdy zbliżamy się już do napisów końcowych, pojawia się Bruce Banner z synem Skaarem. A najlepszy w tym wszystkim jest fakt, że z całej rodziny to Jen wydaje się tym najbardziej zaskoczona, bo reszta przyjmuje to ze stoickim spokojem, ciesząc się z powrotu krewnego. Czy tak wygląda typowy niedzielny obiad w tej rodzinie? Jeśli tak, chętnie obejrzałabym cały serial w takiej konwencji.
Do finału Mecenas She-Hulk najbardziej pasuje mi zapożyczone słowo wholesome. Z szerokim uśmiechem na twarzy oglądałam to, jak wreszcie szczęśliwa Jennifer Walters siedzi na obiedzie z bliskimi, przedstawiając im swojego nowego chłopaka, Daredevila. Związek Matta Murdocka i Jennifer Walters to coś, na co czekam w nowych produkcjach Marvela. Aktorzy mają ze sobą niesamowitą chemię. Charlie Cox i Tatiana Maslany są ogromnie utalentowani i z lepszym scenariuszem mogliby naprawdę zawojować MCU, czego im szczerze życzę. Zapewne wypadałoby jeszcze odnieść się do sceny po napisach. Nie ma związku bezpośrednio z She-Hulk, bo pojawia się na niej Wong, wkraczający do więzienia Abominacji. Czarodziej ma udzielić mu schronienia w Kamar-Taj. Emil Blonsky jest więc pewnie zamieszany w coś większego. Domyślam się też, że nie był prawdziwym sojusznikiem hejterów Jennifer. W końcu ostatecznie wziął ją na ramiona, by chronić przed przeciwnikami. Jestem ciekawa, czy działał w organizacji jako tajny agent, a jeśli tak, to czy Inteligencia to jednak coś więcej niż grupa inceli.
Skąd więc ambiwalentne odczucia w stosunku do finału, skoro bardzo mi się podobał? Problem w tym, że nawet jeśli żart o kiepskim CGI jest śmieszny i trafiony, to nie zmienia faktu, że przez cały sezon musiałam męczyć się ze zrobioną z plasteliny She-Hulk. Tak samo nabijanie się z chaotycznych wątków, które wydają się nie mieć sensu w finale. Zastosowane w 9. odcinku rozwiązania są fajne, ale nie wymazują magicznie starych błędów. Finał jest dobry. Tylko szkoda, że twórcy nie poszli w tym kierunku trochę wcześniej, bo ta chaotyczna konwencja naprawdę działa. Oczywiście, pójście na całość wciąż można było zostawić na koniec, jako wisienkę na torcie. Ale ta samoświadomość, więcej genialnych relacji rodzinnych Jen, która ma cudownych rodziców, rzeczywiście dobre żarty – to wszystko mogło pojawić się we wcześniejszych odsłonach. Na koniec warto wspomnieć o tym, że jeśli chcecie włączyć odcinek jedynie dla walki Abominacji z Hulkiem, to się zawiedziecie, bo trwa ona zaledwie kilka sekund.