Czasy klasycznych „Commandosów” odeszły bezpowrotnie. To były fantastyczne gry: z przeciętną jak na dzisiejsze czasy grafiką (szczególnie pierwsze części), ale za to z ogromną grywalnością. Od premiery „Behind Enemy Lines” minęło już 13 lat, a ja nadal wspominam tę produkcję jako wzór taktycznej strategii wojennej. Pyro Studios odeszło w zapomnienie, a przodowanie w gatunku przejęło ukraińskie studio Best Way, które po raz pierwszy w swojej nie tak długiej historii postanowiło wybrać się w nieco inne czasy i w inne miejsce, czyli do Wietnamu. Czy dodatek do „Men of War” pod tytułem „Wietnam” jest warty uwagi?

Przyznaję, przy „Commandosach” spędziłem kilkadziesiąt godzin swojego życia, ale drugie tyle przesiedziałem choćby przy debiutanckiej produkcji Best Way – „Soldiers: Ludzie Honoru”. Producenci potrafili utrzymać poziom przy kontynuacji („Faces of War”) oraz przy podstawce do recenzowanego tutaj „Wietnamu” – „Men of War”. Ten doczekał się już dwóch dodatków: z podtytułami „Karmazynowy przypływ” i „Oddział Szturmowy”. Który z twórców wymyślił, by przenieść akcję do Wietnamu – nie wiem i nie chcę wiedzieć. Już teraz mogę jednak stwierdzić, że był to błąd. Czasem sam zastanawiam się, skąd u autorów gier taki „pociąg” do klimatów wietnamskich. Seria „Soldiers/Faces/Men” zawsze charakteryzowała się bardzo wysokim poziomem trudności, nawet na tym, jaki teoretycznie powinien być najłatwiejszy w grze. Być może Ukraińcy doszli do wniosku, że jeśli przeniosą akcję do Wietnamu (gdzie łatwo nie było), to rozgrywka stanie się jeszcze bardziej wymagająca. No i stała się! Tyle że panowie z Best Way tym razem, przynajmniej w moim odczuciu, zdecydowanie przeholowali.

[image-browser playlist="607734" suggest=""]

Początkowe porównania do „Commandosów” nie były przypadkowe. „Wietnam” wraca bowiem do podstaw serii, czyli do kierowania niewielkimi oddziałami żołnierzy w starciu z mrowiem przeciwników. Nie uświadczycie w tym dodatku imponujących bitew z czołgami i wieloma oddziałami piechoty. To nie ta gra! Tutaj liczy się taktyka, umiejętność radzenia sobie w ekstremalnie trudnych sytuacjach i… dużo szczęścia (niestety). Gra oferuje dwie kampanie (północnowietnamską i amerykańską); każda z nich ma po pięć misji, co nie wydaje się zbyt dużą liczbą. Pozory jednak mylą. Zadania są bardzo długie i bardzo rozbudowane. Wiele celów jest na początku ukrytych – ujawniają się dopiero w momencie, gdy uda nam się posunąć do przodu.

Szkoda, że kampania amerykańska nie została udostępniona od razu. Aby zagrać Amerykanami, należy najpierw uporać się z kampanią wietnamską. Jako że „Wietnam” to dodatek, nie uświadczycie w grze żadnego samouczka. Gracz błyskawicznie rzucony jest na bardzo głęboką wodę, otrzymuje do dyspozycji tylko kilku żołnierzy i musi poradzić sobie z trudami pierwszej misji. Nie zauważyłem, by w trakcie obu kampanii poziom trudności zwiększał się wraz z kolejnymi zadaniami. Gra jest niesamowicie trudna od początku aż do samego końca. Dla fanów to raj i zmaganie się z gigantycznymi przeciwnościami, na jakie natrafiają podczas przechodzenia misji. Dla reszty – obgryzanie paznokci i wymyślanie coraz to bardziej urozmaiconych przekleństw, rzucanych w stronę monitora.

Wzorem „Commandosów” (kolejne porównanie) większość misji (jeśli nie wszystkie) lepiej przechodzić po cichu. W momencie gdy wróg zorientuje się w sytuacji, jeden granat wystarczy, by wybić cały nasz oddział i zakończyć grę. Dlatego też istotne jest umiejętne rozłożenie żołnierzy, umożliwiające ataki z kilku stron, przy całkowitym zaskoczeniu przeciwnika. Tym razem „w kupie siła” nie sprawdza się kompletnie; liczy się taktyka, dokładne rozplanowanie całej operacji. Nie jest to proste zadanie, bo gra przed naszą niewielką grupką żołnierzy stawia misje przeznaczone dla wysoko wyspecjalizowanych jednostek specjalnych. Są one w miarę zróżnicowane, aczkolwiek dwa albo trzy razy zdarzyły mi się powtórki w stylu „zniszcz konwój”. Musimy ratować pilota, który chwilę wcześniej został zestrzelony, uwolnić oficerów, wysadzić czołgi, śmigłowce, haubice i inne maszyny wroga. Co warte podkreślenia – wiele z tych zadań należy wykonywać po cichu, bo włączenie alarmu automatycznie albo kończy misję, albo sprawia, że nie jest ona możliwa do ukończenia. Jeszcze trudniej jest, gdy trzeba utrzymać wcześniej zdobyte miejsce (np. most) i odeprzeć ataki wrogów, którzy dysponują kilka razy większymi siłami od nas. Przeklinam takie zadania do teraz!

[image-browser playlist="607735" suggest=""]

„Men of War” oraz wcześniejsze części niejako „słynęły” z bardzo dobrego AI, które w odpowiednich momentach dawało się zaskoczyć, ale też nieraz było bardzo przebiegłe i… zaskakiwało gracza. Ale właśnie dzięki temu gry były oceniane tak wysoko, ponieważ wróg zachowywał się bardzo realistycznie. Wydawało mi się, że robiąc dodatek nie trzeba wiele grzebać w kodzie. Co więc namieszali twórcy „Wietnamu” przy AI przeciwników – nie wiem, ale zepsuli coś, co było dotychczas jej mocną stroną. Prosta sytuacja –patrol przechadzający się wzdłuż drogi nie widzi mojego dzielnego wojaka „skitranego” w krzakach, po czym rozlega się seria z karabinu i mój dzielny wojak ginie. Od kogo? Od zupełnie innego oddziału, spacerującego 100 metrów dalej. Aby było śmieszniej, żołnierze znajdujący się bliżej mojego (martwego już) bohatera nawet nie zauważają co się stało (jakby byli głusi i ślepi). Niestety, niestety, niestety… takie sytuacje zdarzają się częściej. Mój snajper potrafił zdejmować przeciwników z odległości 100-200 metrów w gęstej dżungli (nierealne!), a miał problem z ustrzeleniem gościa stojącego kilka kroków obok. W takich sytuacjach na ratunek przychodzi znany z serii dodatek, dzięki któremu możemy samodzielnie kontrolować naszego żołnierzem. Problem w tym, że nie starcza palców i czasu (brak pauzy!), by kierować w podobny sposób inne nasze, niezwykle cenne postacie .

Jeszcze kilka zdań o oprawie audiowizualnej, która jest… przeciętna. Może już wystarczy tych dodatków i czas najwyższy na stworzenie czegoś nowego na nowym silniku? Restart serii bardzo by się przydał. Zarówno po grafice (okropnie brzydkiej na zbliżeniach) jak i ścieżce dźwiękowej (zrobionej od niechcenia) widać, że produkcja ta jest już po prostu stara i nie dorasta do pięt innym grom strategicznym, które miały premierę na przestrzeni ostatniego roku.

„Wietnam” frustruje. Chciałbym napisać, że zmieniono tylko miejsce akcji, a reszta pozostała tak samo dobra, jak w podstawce i wcześniejszych dodatkach. Niestety, twórcy namieszali i przekombinowali. Absolutnym fanom serii i maniakom taktycznych strategii grę polecam (dołóżcie do oceny przynajmniej dwa punkty). Dzięki dodatkowi temu znów będziecie musieli wznieść się na wyżyny swoich taktycznych umiejętności. Tak trudno jeszcze nie było. Pozostałym graczom radzę w pierwszej kolejności zaznajomić się z podstawową wersją „Men of War” (która też jest trudna, ale mniej wymagająca), a dopiero później sięgnąć po „Wietnam”. W ten sposób unikniecie gigantycznych stresu i nerwów, jakich potrafi dostarczyć gra. No, ale przecież nikt nigdy nie mówił, że w Wietnamie było łatwo…

Ocena: 5/10


+ dla maniaków serii pozycja obowiązkowa
+ uczy cierpliwości
+ rozbudowane zadania w każdej misji

- tylko dla maniaków serii
- przesadnie trudna
- skopane AI
- przeciętna oprawa audiowizualna

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj