Na początku odcinka dostajemy krótkie sprawozdanie z dotychczasowych wydarzeń, więc nie ma mowy o zagubieniu. Następnie przenosimy się do głównego bohatera – dr. Theo Yedlina, który na wzór dawniejszego protagonisty budzi się w dziwnym miasteczku i nie wie, jak się w nim znalazł. Jest świadkiem konfliktu między tutejszą władzą a rebeliantami, lecz sam zostaje zabrany do szpitala, gdzie zostaje wyznaczony do przeprowadzenia operacji. Oczywiście na tym się nie skończy, zaś zdezorientowany Theo będzie starał się poznać prawdę o Wayward Pines, jednocześnie obserwując rozwój sytuacji. Czyli najzupełniej w świecie bohater przechodzi podobną drogę co niegdyś Ethan Burke – tylko w przyspieszonym tempie. Trudno o zaskoczenie, skoro już wiemy, czego możemy się spodziewać. Zresztą występujące w Enemy Lines pomysły też stanowią powtórkę z rozrywki. Rebelianci? Działają bardziej otwarcie i na większą skalę niż planujące ucieczkę postacie w pierwszym sezonie – jednak tak czy inaczej nie są niczym nowym. Konstrukcja świata to przecież dalej to samo – część społeczeństwa została zahibernowana, część żyje w Wayward Pines kontrolowana przez władzę, a za ogrodzeniem znajdują się niebezpieczne osobniki. Brakuje prawdziwych rewelacji – czy zostały przygotowane na następne odcinki? Trochę nadziei rodzi dialog o rozwinięciu się stworzeń poza miasteczkiem. Byłby to nowy i zarazem ciekawy element w fabule. Jednak odcinek nie potwierdza informacji, a nawet stawia ją pod znakiem pytania. Nie bez powodu jedna z postaci przyrównuje Theo właśnie do Ethana. Na ten moment wiele wskazuje na to, że nie będzie znacząco różnił się od swojego poprzednika. Owszem, nie jest wyszkolonym agentem, lecz lekarzem, ale ma identyczny system wartości. Przykład? Od razu żąda spotkania ze swoją rodziną (w jego przypadku żoną). Do tego nie pozostaje obojętny na krzywdę ludzką w przeciwieństwie do zastraszonych – albo przekonanych o słuszności sprawy – mieszkańców Wayward Pines. Nieco inaczej wyglądają jego stosunki z małżonką, choć też nie należą do najlepszych. Twórcy próbują uczynić z nich tajemnicę, stosując częste niedopowiedzenia, jednak bądźmy szczerzy – kto będzie oglądał serial dla poznania problemu pary? No url Fabuła drugiego sezonu stanowi kontynuację poprzedniego, co oznacza powrót kilku znajomych twarzy. Zostały one przemieszane z nowymi aktorami, którzy w niewielkim stopniu mogą tworzyć pozorne wrażenie świeżości. Jestem jednak przekonany, że stare postacie nie zagoszczą na długo i mają tylko wybudować pomost między historiami obu serii. Poza tym pokazują słabość produkcji, bowiem sceny z nimi nie budzą odpowiednich emocji. Tych ludzi przecież widz zna i kojarzy – mimo to obchodzą go tyle co zeszłoroczny śnieg. Nie przeczę, że twórcy próbują momentami zdumiewać i w jakiś sposób im to wychodzi, ale od razu można się przyczepić, że takie działania wydają się wymuszone. Za to nieźle wypada prezentacja miasteczka z pewnymi zmianami – jak wszechobecnym hołdem dla Davida Pilchera – oraz mrocznym, dusznym klimatem (przynajmniej nocą, bo w dzień atmosfera nie jest zbyt odczuwalna). Powrót Wayward Pines do telewizji nie sprawia, że na kolejne odcinki będzie czekało się z niecierpliwością. Prędzej uświadamia, że nowy sezon może okazać się gorszy od poprzedniego. Enemy Lines brakuje ciekawych tajemnic, budzących emocje postaci, a dodatkowo na razie nie oferuje dobrej historii. Twórcy postawili na wykorzystane już pomysły, chyba nie zdając sobie sprawę z tego, iż wcześniej również nie satysfakcjonowały. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet najwięksi fani produkcji będą zawiedzeni jakością odcinka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj