Najgorsze w Mieście zła jest to, że z opowieści o grze w kotka i myszkę z seryjnym mordercą szybko zmieniła się w obyczajowe popłuczyny. Więcej tutaj skupiania się na sztampowych problemach małżeńskich gliniarza, jego nudnej relacji z partnerem oraz słabo rozwijanym związku seryjnego mordercy z jego dziewczyną. W tym wszystkim pojawiają się momentami naprawdę niezłe pomysły, ale są one przykryte przez taflę sztampy, która sprawia, że oglądamy coś co najwyżej przeciętnego, co nie jest w stanie porwać i wciągnąć. Oba odcinki to wałkowanie wątku romansu Jacka Rotha, który stał się bronią Kenta. To nie tylko słaby wątek, ale jest także jeszcze gorzej rozwijany. Dostajemy sceny niczym z opery mydlanej, w których aktorzy już chyba wiedzieli, że ich produkcja została skasowana, bo nikomu już się nie chce. Wszyscy grają na autopilocie, nawet nie starając się zbudować przekonujących emocji. Mowa oczywiście o całej relacji Rotha z jego żoną - ten dramat powinien mieć znaczenie dla widza, a jest obojętność, bo nie udaje się twórcom zbudować jakiegokolwiek emocjonalnego porozumienia pomiędzy widzem a bohaterami. Brak chęci aktorów odbija się na jakości, bo jeszcze bardziej wypłukuje serial z jakichkolwiek emocji. Najgorzej jednak nadal jest z wepchniętym na siłę wątkiem dziennikarki, który po prostu wydaje się kompletnie nieprzemyślany, aczkolwiek sam pomysł ma potencjał. Trochę to wina Taissy Farmigi, która nawet nie stara się być tak dobrą aktorką jak jej słynna matka, trochę scenarzystów, którzy wypełniają to absurdalnymi motywami na czele z nudną obsesją Kenta na punkcie dziennikarki i jej relacją z Diverem. Robienie przeciąganego dramatu z faktu, że jej współpracownik udaje biednego i skrzywdzonego przez życie człowieka, gdy w istocie jest bogatym dzieciakiem, nawet nie jest śmieszne. Kolejny mdły wątek prowadzony tak, jakby to była Moda na sukces. W tym wszystkim naprawdę jedynymi elementami, które ogląda się z przyjemnością, są sceny z Kentem. Co prawda rozwiązania w tym wszystkim są oczywiste i przewidywalne, ale zostały poprawnie zrealizowane, a jego relacja z Betty w całym swoim absurdzie ma jakiś sens. Najciekawsze okazują się sceny z dziewczynką z sąsiedztwa, które pozwalają spojrzeć na Kenta z innej perspektywy. Te dwa odcinki dodają tej postaci trochę wyrazu. Szkoda jedynie, że twórcy nawet nie pokusili się o wiarygodną przemianę Betty. Samotna matka tak po prostu zaczęła zabijać i pomagać seryjnemu mordercy? Miłość to za mało, by nadać temu przekonujący wydźwięk. Wicked City w obu odcinkach oferuje po raz kolejny opowieść nierówną, banalną, przekombinowaną w złą stronę i z masą niepotrzebnych oraz słabo zrealizowanych motywów. Jest trochę słabiej niż ostatnio, ale mimo wszystko ogląda się to bez bólu głowy. Są gorsze seriale.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj