Cały czas obserwujemy problemy i wyzwania, z którymi muszą zmagać się pionierzy badań ludzkiej seksualności. Tym razem główne pytanie brzmi: jak prezentować wyniki i wnioski środowisku medycznemu, żeby wzięto je na poważnie? Naukowcy niczego nie biorą na wiarę, wszystko muszą sami zobaczyć, poczuć czy dotknąć. Dlatego też Masters zwraca się o pomoc do specjalisty - kiedy część odkryć zostanie nagrana i zaprezentowana w postaci filmu, większa będzie szansa, że konserwatywni lekarze dadzą mu wiarę. My z kolei obserwując ostatnie sceny odcinka, możemy sobie tylko wyobrażać, jak Bill i Virginia musieli się czuć, oglądając coś jako pierwsi ludzie na świecie.

Masters of Sex sukcesywnie rozwija obraz lat 50. XX wieku. Przeprowadzani jesteśmy przed tło społeczno-obyczajowe tamtego okresu w bardzo szczery sposób. Nic tu nie jest wygładzane czy pomijane, dlatego dla niektórych może być nawet szokujące. Sposoby leczenia homoseksualizmu czy problem z zainteresowaniem zadufanych w sobie lekarzy-mężczyzn chorobami, które dotyczą kobiet, uderza w widza z właściwą sobie mocą. Choć od tamtych czasów minęły dziesięciolecia, nie sposób nie dostrzec subtelnych wskazówek mówiących nam, że jeszcze nie wszystko się zmieniło i nie wygląda na to, żeby szybko miało się zmienić.

Scenarzyści bardzo mądrze prowadzą tak samą historię, jak i postaci. Po raz kolejny bezbłędna była Margaret Scully, która zebrała się na odwagę, by po 35 latach nieszczęśliwego małżeństwa zrobić coś ze swoim życiem, nawet jeśli stało się to pod wpływem krótkiego, ale burzliwego romansu. Zmienia się także Libby, która coraz częściej zaczyna zauważać brak męża w swoim życiu i przyjemności, które ją omijają. Jednakże mam pewne wątpliwości co do dalszych jej losów. Wydaje się, że to, co ją spotkało, jest zbyt piękne, by było prawdziwe. I szalenie nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę wszystkie czynniki. Chyba że jest coś, czego jeszcze nie wiemy.

Subtelnie zmieniają się także relacje między Virginią i Williamem, ale wszystko jest niezwykle wyważone, a widzom oszczędzono mdłego romansu. Tutaj każde słowo i gest ma znaczenie oraz swoje konsekwencje. Masters jest przerażony świadomością, że Virginii mogłoby zabraknąć, co słusznie zauważa doktor DePaual, ale wydaje się, że ona także jest od swojego mentora już uzależniona. Nadal jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Masters, choć okazuje się momentami zimnym draniem, kocha swoją żonę. Jest on postacią skomplikowaną i bardzo słodko-gorzką, a przez to ciągle ciekawą. Duża w tym też zasługa rewelacyjnego Michaela Sheena.

Choć Masters of Sex ma swoje nieśpieszne, stonowane tempo, nie nudzi i ciągle ma jakieś asy w rękawie. Serial wciąż utrzymuje napięcie, nie tracąc przy tym dbałości o szczegóły, wizualną otoczkę i zachowanie klimatu. Scenarzyści mają pomysł na każdą postać i na każdy watek, dzięki czemu fabuła jest domknięta, interesująca i pozbawiona logicznych dziur. Nawet odrobinę słabszy odcinek nadal jest odcinkiem bardzo dobrym.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj