Zazwyczaj filmy oparte na starych serialach telewizyjnych nie mają łatwo w kinach. Zmiana obsady jest negatywnie odbierana przez widzów i projekt, który miał być początkiem serii, trafia do kosza. Widzieliśmy to nie raz. Jednak z Mission: Impossible jest inaczej. Pierwsza część była wielkim hitem, a później było jeszcze lepiej. Są oczywiście tacy, którzy twierdzą, że druga część nakręcona przez Johna Woo to jakieś nieporozumienie, ale mnie się nawet podobała. Cały czas pamiętam scenę, w której Tom Cruise bez jakichkolwiek zabezpieczeń wspina się po zboczu skały. Mission: Impossible - Fallout, wyreżyserowany przez Christophera McQuarriego, kontynuuje wątki z Mission: Impossible – Rogue Nation. Wracają praktycznie wszyscy bohaterowie z wyjątkiem Jeremy'ego Rennera, który jak rozumiem jest zajęty pracą nad projektami Marvela. Ethan Hunt musi odzyskać skradziony pluton. Jeśli tego nie zrobi, może on zostać wykorzystany do stworzenia trzech bomb nuklearnych. Sprawa nie klasyfikowałaby się jako „niemożliwa” gdyby nie to, że drużyna IMF straciła zaufanie rządu USA, który przydziela im opiekuna Augusta Walkera (Henry Cavill). Jeśli metody Hunta zawiodą, to właśnie Walker ma wkroczyć do akcji i za wszelką cenę odzyskać pluton, likwidując każdego, kto stanie mu na drodze. Scenariusz jest prosty i posiada wiele bzdur, które o dziwo nie przeszkadzają w oglądaniu filmu. Nie ma co ukrywać, tę serię ogląda się wyłącznie dla kaskaderskich popisów Toma Cruise’a. To, co ten aktor wyprawia na ekranie, przechodzi ludzkie pojęcie. Każdy skomplikowany skok, sekwencja walki, pilotowanie helikoptera… generalnie wszystko, co widzicie na ekranie, aktor wykonał sam bez żadnego dublera. Kosztowało go to zdrowie. W czasie kręcenia sekwencji pościgu po dachach w Londynie, przez źle wykonany skok Cruise złamał kostkę. Reżyser wykorzystał ten fragment w filmie. Uważny widz zobaczy fragment, w którym po wylądowaniu na dachu Hunt utyka i to nie było udawane. Wiedząc to wszystko, zupełnie inaczej odbiera się tę produkcję. To istny show jednego aktora, który z wiekiem staje się jeszcze lepszy w tym, co robi. Reszcie obsady pod tym względem trudno dotrzymać kroku. Nawet wysportowany Cavill nie jest w stanie dotrzymać Cruisowi kroku. Mission: Impossible – Fallout ogląda się jak napakowany akcją kolejny odcinek ulubionego serialu telewizyjnego. Tyle że przez 2,5 godziny i w kinie. Z góry wiemy, że naszemu bohaterowi się uda. Nie zmienia to jednak faktu, że cały czas trzymamy za niego kciuki. Scenariusz został tak napisany, że nie każde posunięcie drużyny Hunta to sukces. Ma to pokazać, że nie ma na świecie ludzi doskonałych. Każdy popełnia błędy. Pytanie tylko, czy wyciąga się z nich jakieś wnioski, czy nie. Pod względem aktorskim nie można temu filmowi nic zarzucić. Casting na nowe postaci został przeprowadzony perfekcyjnie. Henry Cavill jako zabójca pracujący dla rządu wypada świetnie. Jest sarkastyczny i bezwzględny. Takie przeciwieństwo zawsze poważnego Ethana Hunta. Zresztą panowie bardzo fajnie ze sobą współpracują na ekranie. Scena walki z napotkanym przeciwnikiem w łazience jest świetna. Nakręcona z pomysłem i dozą humoru. Christopher McQuarrie zadbał o to, by widz ani przez chwilę się w kinie nie nudził. Już od pierwszych minut akcja pędzi do przodu, a z każdą następną minutą tylko przyśpiesza. Bohaterowie co chwila przenoszą się do kolejnego kraju, gdzie szerzą zniszczenie na ulicach podczas licznych pościgów i walk. Duży nacisk postawiono tutaj na zminimalizowanie ujęć z wykorzystaniem efektów specjalnych. Reżyser chciał, by to, co oglądamy na ekranie, wychodziło jak najbardziej realistycznie. A w tym gatunku i przy tym scenariuszu było to możliwe. Większość akcji to, jak już wspomniałem wcześniej, widowiskowe sceny akcji i pościgi, które wystarczyło dopracować idealnie pod względem wizualnym i bez użycia komputera można zadziwić widownię. Dokładnie tym samym sposobem, jak zrobił to David Leitch i Chad Stahelski w Johnie Wicku.
Mission: Impossible – Fallout to moim zdaniem najlepszy film akcji, jaki w tym roku zobaczymy w kinie. Jeśli wyłączymy myślenie i nie będziemy zwracać uwagi na takie głupoty scenariuszowe jak przeżycie uderzenia piorunem czy przenoszenie plutonu gołymi rękami to jestem pewien, że będziecie się w kinie bardzo dobrze bawić. Ja już czekam na wieści o rozpoczęciu prac nad następną częścią i powrót Ethana Hunta.

Gdzie obejrzeć ten film? Zobacz go w naszym repertuarze kin z opcją natychmiastowego zakupu biletu!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj