Po powyższym wstępie możecie domyślić się, że mam na temat tej Monster Hunter Rise zdanie nad wyraz pozytywne. Na przekór postanowiłem więc zacząć recenzję od… najsłabszego elementu gry: fabuły. Czy może raczej „fabuły”, bo trudno uznać ją za coś więcej, niż tylko pretekst do siekania, miażdżenia i krojenia kolejnych maszkar wszelkiej maści. Ot, mamy wioskę Kamura, która zmaga się z Furią, rozszalałymi bestiami, na których czele stoi Magnamalo. Bydle to wyjątkowo wielkie, potężne i niebezpieczne, a pokonać może je tylko postać kierowana przez gracza. To właśnie zadaniem naszego łowcy lub łowczyni jest przechylenie szali zwycięstwa na stronę ludzi i uratowanie wioski przed zniszczeniem.
fot. Capcom

Fabuła

6 /10

Postać tworzymy od podstaw przy pomocy prostego, ale zaskakująco rozbudowanego kreatora. Ma to znaczenie wyłącznie kosmetyczne, bo całą resztę zmieniamy już na bieżąco w toku rozgrywki. To właśnie wtedy wybieramy spośród wielu typów pancerza, specjalnych umiejętności i przede wszystkim broni. Tych jest 14, a każda z nich jest zupełnie inna. Zestaw składający się z miecza i tarczy czy dwa ostrza to idealne rozwiązanie dla osób preferujących szybką rozgrywkę rodem z gier hack and slash, lancopał lub ładowane ostrze to coś dla miłośników bardziej wyrafinowanych, ale też i wymagających rozwiązań, a łuk i łukodziała zmieniają gameplay na taki, któremu zdecydowanie bliżej do klasycznych, trzecioosobowych strzelanek. Różnorodność oręża jest taka, że każdy powinien bez problemu znaleźć coś dla siebie. Na tym zabawa z dostosowywaniem postaci do swoich potrzeb się nie kończy. Mamy też całe mnóstwo atrybutów i specjalnych zdolności związanych z wszystkimi elementami wyposażenia i wszystkie mają wpływ na przebieg polowań. Niektóre potwory są podatne na obrażenia cięte, inne zdecydowanie bardziej ucierpią od celnych ciosów młotem. Są też odporności i podatności na konkretne żywioły i naprawdę wiele innych czynników, które warto opanować. No i nie sposób pominąć też zwierzęcych towarzyszy, którzy wspierają nas w walce i nie tylko. Tym razem towarzyszą nam nie tylko sympatyczne koleżkoty, ale też... kumpsy, które przy okazji pełnią funkcję wierzchowców, znacznie ułatwiając podróżowanie po całkiem rozległych, pozbawionych ekranów ładowania lokacjach. 
fot. Capcom
Wszystkie te elementy sprawiają, że próg wejścia jest nadal dość wysoki, chociaż zdecydowanie niższy niż w poprzednich odsłonach serii. Najlepszym na to dowodem jest zresztą sam fakt, jak bardzo ten tytuł przypadł do gustu mi - osobie, która próbowała "wkręcić się" w ten cykl od dobrych kilku lat, zaczynając jeszcze na... PlayStation Portable. Nawet uznawany za "najłatwiejszy" do tej pory Monster Hunter World nie przekonał mnie do siebie. Zrobiło to dopiero Rise, od którego nie mogłem oderwać się kilka dni z rzędu, a o upływie czasu przypominały mi dopiero powiadomienia o niskim stanie baterii mojego Switcha...  Ta przystępność to wypadkowa kilku elementów. Przede wszystkim główne, fabularne zadania są tutaj stosunkowo łatwe. Nawet jeśli nie opanowaliśmy jeszcze tajników walki, to przez te misje i tak możemy przebrnąć niejako "na siłę", np. wykorzystując wszędobylskie, łatwe do wytworzenia miksturki lecznicze. Znacznie usprawniono też system poruszania się, do czego przyczyniają się nie tylko wspomniane przed momentem kumpsy, ale też kablobaki, czyli odpowiednik linki z hakiem. Służą one do wspinaczki, wykonywania szybkich uników, a także odpalania specjalnych zdolności. Twórcy zadbali też o bardzo pomocny obóz treningowy, który pokazuje, jak wykonywać podstawowe ataki i łączyć je ze sobą w efektowne kombinacje.  Wątek fabularny jest wyjątkowo krótki, bo jego ukończenie zajmuje około 12-15 godzin. Miłośników dłuższej rozgrywki i przeliczania wydanych złotówek na czas gry chciałbym jednak od razu uspokoić: zobaczenie napisów końcowych nie oznacza końca zabawy, a wręcz przeciwnie, to tak naprawdę początek tej właściwej gry. Wtedy właśnie otwierają się wrota do kolejnych, bardziej wymagających polowań i zdecydowanie lepszych nagród. Nie sposób pominąć też całego modułu sieciowego, dzięki któremu możemy brać udział w misjach u boku innych graczy - tak tych znajomych, jak i dobranych losowo. I chociaż na Switchu w przeszłości z multiplayerem bywało różnie, to w Monster Hunter Rise nie miałem się do czego przyczepić. Dołączanie do innych łowców jest szybkie, proste i bezproblemowe, a komunikacja przy pomocy wbudowanych emotek i gotowych, tekstowych kwestii jest przyjemna i intuicyjna. 
fot. Capcom
Oczywiście, nie wszystkie aktywności przygotowane przez Capcom są na równym poziomie i zdarzają się też takie, które są nieco mniej satysfakcjonujące. Osobiście rozczarował mnie tryb Furii, będący bardzo prostą wariacją na temat gatunku tower defence. Szykujemy się na atak potworów, rozstawiamy mechanizmy obronne, a później zmagamy się z hordami przeciwników. Nie ma w tym większej głębi i nie sprawia to takiej frajdy, jak śledzenie i walka z przeciwnikami na otwartych przestrzeniach. A szkoda, bo czuć w tym pewny potencjał i gdyby poświęcono temu więcej uwagi, to być może byłoby to czymś ciekawszym, niż tylko mało rozbudowanym "zapychaczem". Na szczęście nikt nie zmusza nas do grania w Furię (poza jednym zadaniem w ramach fabuły), nie zmusza, choć trzeba przyznać, że jest to całkiem niezłym źródłem cennych materiałów. 

Rozgrywka

9 /10

Monster Hunter Rise to gra pełna kontrastów w zakresie oprawy. Z jednej strony design potworów zachwyca, lokacje są przepięknie zaprojektowane i pełne detali, a centralny hub, miasto Kamura, wygląda rewelacyjnie. Z drugiej… cóż, na każdym kroku czuć ograniczenia konsoli, które objawiają się przede wszystkim niską rozdzielczością wyświetlanego obrazu, co z kolei skutkuje wyraźnym jego rozmyciem. Uświadczymy to zarówno podczas zabawy w trybie handheld, jak i na ekranie telewizora. Jest to idealny przykład gry, której oprawa niedomaga, ale nie przez samych twórców, a ograniczenia sprzętowe. Mam pewną teorię i wydaje mi się, że jest w tym jakiś większy zamysł i celowo zdecydowano się na szczegółową i bardzo ładną grafikę z mocniejszym obcięciem rozdzielczości. Ma to na celu przygotowanie gry do łatwego zaktualizowania jej pod zapowiedzianą na 2022 rok wersję PC oraz… ewentualny update pod Switcha Pro.
fot. Capcom
+19 więcej
Nie sposób przyczepić się natomiast do udźwiękowienia: muzyka jest klimatyczna i doskonale współgra z azjatyckim klimatem Kamury i okolic, a głosy postaci są po prostu w porządku. Na ogromne pochwały zasługuje zaś polonizacja, bo na każdym kroku podziwiałem kreatywność tłumaczy, którzy zaserwowali nam takie rzeczy, jak "kumpsy", "lancopał", "miaujemnicy" czy "kotciołek". Polska wersja jest nie tylko solidna, dobrze dostosowana do klimatu oryginału, ale bywa też zwyczajnie zabawna.

Oprawa

8 /10

Ocena końcowa

9/10


Fabuła

6/10

Rozgrywka

9/10

Oprawa

8/10
Do nowej odsłony serii Capcomu podchodziłem ze sporą rezerwą, mając w głowie umiarkowanie udane doświadczenia z poprzednimi odsłonami i... bardzo miło się zaskoczyłem. Monster Hunter Rise to kapitalny tytuł, który potrafi wciągnąć na dziesiątki czy nawet setki godzin - o ile tylko dacie mu szansę i poświęcicie trochę czasu na przywyknięcie do tego typu rozgrywki, który wymaga cierpliwości i przyzwyczajenia się do walki wymagającej czegoś więcej niż mashowanie przycisków.  Plusy: + wciąga, jak mało co; + mnóstwo zawartości; + polska wersja językowa; + oprawa; + wymagająca, ale bardzo satysfakcjonująca. Minusy: - niska rozdzielczość; - niewykorzystany potencjał trybu Furii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj