W marcu tego roku miałem przyjemność recenzować Monster Hunter Rise i wtedy też napisałem, że jest to pierwsza odsłona serii, która przypadła mi do gustu. Inaczej sytuacja wyglądała jednak w przypadku spin-offów, bo wydane w 2016 roku Monster Hunter Stories od razu przykuło moją uwagę swoją barwną oprawą i turową walką. Bardzo ucieszyła mnie więc zapowiedź sequela zatytułowanego Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin, szczególnie że ten od samego początku zapowiadał się na grę większą, ładniejszą i pod każdym względem po prostu lepszą od poprzedniczki. Czy zapewnienia i obietnice z przedpremierowych materiałów udało się spełnić? Przekonajmy się!

Od zera do Monster Huntera

Fabuła nigdy nie była mocną stroną słynnego cyklu Capcomu i w większości odgrywała jedynie marginalną rolę, w dosłownie kilku zdaniach dając nam pretekst do siekania, miażdżenia i przebijania kolejnych potworów. "Stories" w tytule może sugerować, że w spin-offach sytuacja wygląda inaczej, ale jest tylko nieznacznie lepiej. Główny wątek jest dla serii bardzo charakterystyczny i oklepany. Coś ponownie sprawiło, że monstra szaleją i stanowią zagrożenie. W międzyczasie nasza postać (którą tworzymy w prostym, acz oferującym sporo możliwości kreatorze), będąca przodkiem legendarnego herosa Reda, zdobywa swojego pierwszego potworka i rozpoczyna karierę jako jeździec-łowca. Możecie chyba domyślić się, dokąd to zmierza. Tak, bohater lub bohaterka staje się tą jedną, kluczową osobą, która rozwiąże sprawę i zażegna całe niebezpieczeństwo. Nad wszystkim wisi też widmo katastrofy, związanej z tajemniczym Rathalosem, który wedle przepowiedni ma okazać się tytułowymi "skrzydłami ruiny", które przyniosą zagładę. 
fot. Capcom

Fabuła

6 /10

Wings of Ruin ma jednak ogromną przewagę nad tegorocznym Rise, a także innymi, starszymi częściami. Zadbano o wyrazistych bohaterów, którzy są sympatyczni i z zainteresowaniem śledzi się ich perypetie. Mamy tu co prawda do czynienia z cichym protagonistą lub protagonistką, co dla jRPG-ów jest dość typowe, ale znany z jedynki, wygadany Navirou świetnie to nadrabia, służąc nam nie tylko dobrymi radami, ale też... serwując mniej lub bardziej udane kocie suchary. Cała reszta postaci, które pojawiają się na ekranie na dłużej niż kilka scen, również jest na tyle barwna, że zapada w pamięć. 

Nargacug, wybieram Cię!

Deweloperzy z firmy Capcom przez lata pracowali nad rozgrywką serii Monster Hunter i oparli ją na kilku filarach: śledzeniu potworów, eliminowaniu ich w walce w czasie rzeczywistym, a następnie wykorzystywaniu pozyskanych w ten sposób materiałów do tworzenia coraz lepszych pancerzy i broni, by później wybierać się na trudniejsze polowania. W ten sposób powstał uzależniający "gameplay loop", co w growej nomenklaturze oznacza zestaw powtarzalnych, wykonywanych przez gracza czynności, które jednocześnie napędzają kolejne i zachęcają do dalszej zabawy. Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin odkłada to wszystko gdzieś na bok i oferuje zupełnie inny pomysł na rozgrywkę. Pomysł, którego nie da się jednoznacznie nazwać lepszym lub gorszym: jest po prostu inny.
fot. Capcom
Po raz kolejny (po pierwszym Stories) zaserwowano walkę z podziałem na tury, która inspirowana jest klasyczną zabawą w kamień-papier-nożyce, tutaj reprezentowane przez trzy typy ataków: szybki, silny oraz techniczny. Zostało to jednak bardzo mocno rozwinięte od 2016 roku i wprowadzono mnóstwo dodatkowych elementów, które całość jednocześnie komplikują, ale przy tym też sprawiają, że jest to zwyczajnie bardziej angażujące. Podczas pojedynków możemy wymieniać zarówno potworki o różnych zdolnościach, jak i bronie z osobnymi umiejętnościami oraz typami obrażeń (cięte, kłute, miażdżone), mamy też ładowanie specjalnej energii, która pozwala nam dosiąść towarzysza i wykonywać łączone ataki. Ba, możemy tu nawet wycelować w konkretne części ciała oponentów, co ma kilka korzyści - nie tylko uniemożliwia im wykonywanie pewnych ciosów, ale też zapewnia więcej cennych materiałów po zakończeniu potyczki. Zabawa pod wieloma względami przypomina kultowe Pokemony. Zwiedzamy otwarty, choć podzielony na pomniejsze regiony świat, zbieramy jajka, z których wykluwają się kolejne potworki zasilające naszą małą armię, a przy tym odkrywamy kolejne karty opowieści. Między tym twórcom udało przemycić się te wspomniane przed momentem uzależniające cechy znane z głównego cyklu. Awansujemy więc na kolejne poziomy doświadczenia, zbieramy materiały pozwalające nam wytwarzać wyposażenie, a także rozwijamy się i to na kilka sposobów. Na wyższe poziomy awansuje zarówno nasza postać, towarzysze, jak i potworki. Do tego dochodzi też optymalizacja związana z umiejętnościami broni oraz (raczej niefortunnie przetłumaczony na język polski) rytuał kanalizowania. Ten ostatni pozwala nam przenosić pewne zdolności między potworkami, tworząc tym samym potężniejsze ich warianty. Krótko mówiąc: miłośnicy kombinowania nie będą się nudzić, bo cały aspekt rozwoju i optymalizacji jest tutaj niemalże "grą w grze".
fot. Capcom

Rozgrywka

8 /10

Nikt nie powinien też narzekać na długość gry i liczbę dostępnych aktywności, bo jest ich naprawdę mnóstwo. Sam wątek fabularny to około 30-40 godzin, do tego dochodzi też sporo aktywności pobocznych, opcjonalnych zadań, a nawet pewien endgame, bo nie zabrakło tutaj potężnych potworów, na które możemy zapolować po zakończeniu fabuły. Ba, jest tutaj nawet tryb PvP, dzięki któremu możemy zmierzyć się z innymi jeźdźcami poprzez sieć. Wszystko to sprawia, że grind nie jest tak odczuwalny, jak w wielu innych japońskich RPG. Twórcy pokusili się zresztą o kilka udogodnień, które dodatkowo to ułatwiają: pewne poboczne misje możemy powtarzać, a potworki na niższym poziomie otrzymują bonus do zdobywanego doświadczenia. 

Piękna oprawa ma swoją cenę

Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin bez wątpienia jest jedną z ładniejszych gier, które dostępne są na Nintendo Switch. Capcom zadbał o piękną, barwną oprawę. Mamy więc świetne modele postaci z bardzo ekspresyjną mimiką, świetne animacje ataków specjalnych, a także zróżnicowane lokacje, wśród których znajdziemy zarówno bujne lasy, urokliwe miasteczka, jak i pokryte śniegiem i skute lodem jaskinie. Niestety wszystko to w połączeniu z rozmiarami świata sprawia, że Wings of Ruin zdecydowanie niedomaga pod względem płynności. Z jakiegoś dziwnego, niezrozumiałego dla mnie powodu twórcy nie zdecydowali się na wprowadzenie limitu klatek na sekundę i miejscami naprawdę daje się to we znaki, bo jesteśmy świadkami raz około 60 klatek na sekundę (np. podczas pewnych animacji towarzyszących najpotężniejszym zdolnościom), a po chwili płynność spada do około 20 klatek. Spadki i różnice widoczne są też podczas eksploracji, a przemierzanie dużych, otwartych przestrzeni i mniejszych jaskiń to idealny tego przykład. 
fot. Capcom
+24 więcej
Warstwę wizualną świetnie dopełnia udźwiękowienie. Muzyka to udane połączenie spokojnych, klimatycznych motywów, które towarzyszą nam podczas zwiedzania świata oraz dużo bardziej dynamicznych kompozycji w trakcie walk. Bardzo dobre wrażenie robi też angielski voice-acting, a aktorzy w niczym nie ustępują swoim japońskim odpowiednikom. Niestety znacznie słabiej wypadają polskie napisy, w których tym razem znalazło się sporo wpadek. Nie są one co prawda niczym, co psułoby zabawę, ale miejscami rzucają się w oczy i potrafią wprawić w konsternację. 

Oprawa

7 /10

Ocena końcowa

8/10


Fabuła

6/10

Rozgrywka

8/10

Oprawa

7/10
Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin to kolejny dowód na to, że marka Capcomu jest w naprawdę świetnej formie. Twórcom udało się stworzyć sequel lepszy od pierwszej części we wszystkim. Szkoda tylko, że po raz kolejny we znaki dała się ograniczona moc Switcha, ale i na to jest pewne rozwiązanie, bo gra trafiła też na pecety.  Plusy: + świetna oprawa; + rozbudowany system walki; + mnóstwo zawartości; + wciągająca rozgrywka. Minusy: - wyraźne spadki płynności; - sporo wpadek w polskiej wersji językowej; - fabuła raczej bez niespodzianek.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj