Braki te widać szczególnie w świecie bajkowym, do którego intensywnie powracamy w trzecim sezonie, nierzadko cofając się do samych początków serialu. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że kolejne wizyty w Zaczarowanym Lesie nie są tak emocjonujące jak w pierwszej serii. Brakuje im czegoś, co sprawiało, że ten świat potrafił zafascynować. Zaryzykuję stwierdzenie, że magia, która była obecna, gdzieś się rozpłynęła. Dlatego też wątek historii Reginy jako Złej Królowej i Dzwoneczka, a dokładnie jej przeszłości, praktycznie w ogóle nie wywołuje emocji. Ogląda się go raczej chłodnym okiem, odliczając kolejne minuty spędzane w bajkowym świecie. Jedynie przeciętny cliffhanger jest w stanie choć na chwilę wyrwać widza z letargu.
Dużo ciekawiej, zresztą jak zwykle, jawą się wydarzenia toczące się w Nibylandii. Podróż w celu odzyskania Henry’ego nabiera rumieńców, chociaż może jeszcze nie w sferze kompanów nietypowej wyprawy, bowiem ich interakcje mieliśmy szansę śledzić w poprzednim odcinku. W obecnym bardziej skupiono się na tym, co złowieszczy Piotruś Pan zapowiedział, czyli przemienienia serca prawdziwie wierzącego. Sceny z Henrym i głównym antagonistą obecnego sezonu wypadają naprawdę nieźle. Młodzi aktorzy sprawdzają się w swoich nowych rolach, tworząc ciekawe, intrygujące i przede wszystkim wiarygodne interakcje. Widać, że syn Wybawczyni jeszcze chwilę będzie się opierał, ale nie sądzę, żeby trwało to zbyt długo. Z drugiej jednak strony byłoby wielkim zaskoczeniem, gdyby młody, dzielny Henry wytrzymał napór Piotrusia do chwili uratowania go. Tego ostatniego zresztą nigdy za wiele - jest postacią, którą chce się oglądać cały czas, podobnie jak Rumpelstilskina w poprzednich sezonach. Bez trudu wyróżnia się wśród obsady, a gdy pojawia się na ekranie, kradnie każdą sekundę. Po prostu - morderca o twarzy dziecka. Trafny wybór głównego antagonisty po genialnej kreacji Roberta Carlyle'a.
[video-browser playlist="634468" suggest=""]
Parę słów wypada jeszcze powiedzieć o Zaczarowanym Lesie, ale w czasie rzeczywistym, czyli de facto już trzecim miejscu wydarzeń. Nie dość że spotykamy tam samego Robin Hooda, to mamy okazję śledzić Baelfire’a. Co prawda wydarzenia toczące się na ekranie szczególnie nie porywają, ale są dobrą odskocznią po scenach z Nibylandii, jak i okazją do ukazania tego, co dzieje się u innych bohaterów. Jednak po tym, jak syn Golda osiągnął swój cel, chyba na dłuższy czas opuścimy wspomniany świat.
Once Upon a Time odcinkiem "Quite a Common Fairy" potwierdza, że trzeci sezon może być zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Ma świetnego głównego antagonistę w osobie Piotrusia Pana, powroty do Zaczarowanego Lasu (jak w pierwszym sezonie) i zupełnie nowy, intrygujący świat do odkrywania - Nibylandię. Jeśli twórcy dodadzą do tego jeszcze szczypty magii i odpowiednio zamieszają łyżką w fabule, może być naprawdę ciekawie. Po raz pierwszy bowiem od dłuższego czasu mam ochotę powracać do zaczarowanego świata bajek.