Mr. Mercedes powraca ze swoim 3. sezonem, w którym Bill Hodges i spółka muszą zmierzyć się z kolejną, makabryczną zbrodnią. Oceniam pierwsze dwa odcinki.
3. sezon serialu
Mr. Mercedes rozpoczyna się z przytupem, bo od napadu na dom jednego z najbardziej znanych pisarzy Ameryki, Jonathana Rothsteina. Jednym z dwóch napastników jest Morris Bellamy, wielki fan twórcy, który słyszał o ukrytym w posiadłości Rothsteina skarbie. Tak włamywacze trafiają na fortunę oraz skrypty niewydanych powieści pisarza. W czasie napadu sytuacja się komplikuje i Bellamy jest zmuszony zabić swojego idola, po czym ucieka z łupem. Jednak w wyniku wypadku musi go porzucić. Gdy wraca okazuje się, że walizka z pieniędzmi i powieściami zniknęła. W jej posiadanie wchodzi nastolatek, Pete. Morris, pragnąć odzyskać swój skarb, wchodzi na drogę pełną zbrodni i mroku. Montez, który prowadzi sprawę Rothsteina, prosi o pomoc Hodgesa i jego ekipę. Detektyw jako wielki fan autora zgadza się zbadać sprawę. W tym czasie przed sądem staje Lou oskarżona o zabicie Brady'ego.
Niestety póki co Morris jako główny czarny charakter nie dorównuje Brady'emu ani w sferze psychopatii, ani w przebiegłości. Postać to tak naprawdę zagubiony człowiek, który jest zmuszony zabijać, aby zdobyć to, czego chce, jednak tak naprawdę nie czuje się z tym dobrze. Nie ma tutaj tego mroku, który oferował na ekranie Hartsfield, gdzie czyste zło świetnie zostało ukryte pod maską spokoju i normalności. To budziło większą grozę niż szał, w który popada Bellamy spowodowany zwykłym gniewem i bezsilnością. Jednak nie zmienia to faktu, że w pewnych elementach antagonista dorównuje swojemu poprzednikowi, co zapowiada, że nie jest jednowymiarowym czarnym charakterem. Dobrze, że postać ta dostała jakieś zaplecze, które buduje jego mentalny fundament. Chodzi mi tutaj nie tylko o samą obsesję na punkcie Rothsteina, ale również jego toksyczną relację z Almą, kobietą, która nim kieruje tak naprawdę. Miejscami Morris wydawał mi się zwykłym pionkiem, jednak z czasem nabrał głębi, gdy scenarzyści postanowili ukazać jego inteligencję na ekranie, polegającą na zawężaniu rejonu poszukiwań. Nie jest to Brady, póki co kreacja
Gabriela Eberta grającego Bellamy'ego znajduje się kilka poziomów niżej od aktorskiego popisu
Harry'ego Treadawaya, jednak dam mu szansę i liczę na rozwinięcie wątku w dobrym kierunku.
Muszę przyznać, że w tych dwóch odcinkach było sporo naprawdę świetnie napisanych scen dialogowych, gdzie poszczególni bohaterowie wchodzą ze sobą w dyskusję. Rozmowa Hodgesa z pewnym siebie, samolubnym sędzią prowadzącym sprawę Lou to prawdziwa samcza walka na argumenty, w której żaden z przeciwników nie chce odpuścić. Dobrze się to ogląda, szczególnie że postać sędziego została ukazana w bardzo groteskowy sposób, jednak bez zbytniego przesadzenia. Bardzo dobrymi scenami są również te z udziałem Hodgesa i Jerome'a, gdzie młody wspólnik detektywa rozmawia z nim na temat złości głównego bohatera powieści Rothsteina. Niby minimalistyczna w swoim wymiarze scena, ale zawierała maksimum przekazu, trochę filozoficznego przesłania oraz refleksji. Jednak chyba najlepiej wypadła otwierająca ten sezon sekwencja, w której Bellamy wdaje się w dialog z Rothsteinem na temat chęci pisarza do opuszczenia tego świata. Tutaj pewien rodzaj nihilizmu i zgorzkniałości autora świetnie miesza się z prostą, ale skuteczną obserwacją świata przez napastnika. Pod względem scenopisarskim twórcy naprawdę popisali się w tych odcinkach.
Jeśli chodzi o wątek śledztwa Hodgesa, to scenarzyści mozolnie go rozkręcają i dają sporo miejsca na rozwinięcie innych aspektów fabuły. Co nie znaczy, że gdy już przychodzi do nakreślenia historii Billa i spółki, to jest to mało absorbujące.
Brendan Gleeson po raz kolejny świetnie sobie radzi w roli straumatyzowanego, zgorzkniałego detektywa, który na zimno podchodzi do każdej sprawy, mimo że emocjonalnie się w nim kotłuje. Ponownie dobrze wspierają go
Justine Lupe i
Jharrel Jerome jako Holly i Jerome, dwójka błyskotliwych pomocników śledczego. Cała trójka stanowi prawdziwą mieszankę wybuchową, którą bardzo dobrze ogląda się w każdej scenie, w której się pojawią. Wszystko dzięki doskonałej dynamice pomiędzy aktorami. Mimo że wątek śledztwa w sprawie Rothsteina nie został jeszcze rozkręcony w pełni, to broni się dzięki aktorskiej stronie.
Dobrze prezentuje się aspekt fabuły dotyczący Lou. Jestem naprawdę ciekaw jak rozwinie się ta historia, ponieważ twórcy cały czas budują aurę niepewności wokół tej sprawy i ciągle do końca nie wiadomo, co się w niej stanie. Szczególnie ciekawi mnie jak zostanie rozwinięty motyw zdrowia psychicznego bohaterki, bo zapowiada się naprawdę mocno, dzięki ostatniej scenie drugiego odcinka, w której Lou nawiedza Brady. W tym wypadku twórcy będą mieli sporo miejsca do popisu i naprawdę czekam na sceny konfrontacji bohaterki z jej wizją czarnego charakteru. Póki co fundamenty tego elementu historii są naprawdę dobre. Jeśli natomiast chodzi o wątek Pete'a, który znalazł łup Morrisa, to w tym momencie jest poprawnie i na razie ciężko coś więcej na jego temat powiedzieć. Poczekam aż na dobre się rozkręci. Mimo tego cieszę się, że ten aspekt jest już spójny z innymi liniami fabuły, chociaż pozornie bytuje obok nich. Chodzi tutaj o postać ojca Pete'a, który był jedną z ofiar masakry Hartsfielda, kiedy ten wjechał Mercedesem w tłum. To dobra sfera do ciekawego komentarza społecznego o nierównościach środowiskowych i mam nadzieję, że twórcy to wykorzystają.
Pierwsze odcinki nowego sezonu serialu
Mr. Mercedes zapowiadają naprawdę dobrą intrygę, prezentują się świetnie aktorsko, a niektóre sceny dialogowe to prawdziwe perełki. Są pewne słabe punkty, jednak nie przykrywają one bardzo dobrego odbioru epizodów. Polecam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h