My Name is Baghdad to opowieść o szukaniu własnego miejsca w świecie. Bohaterką produkcji jest tytułowa dziewczyna, która mieszka w jednej z biedniejszych dzielnic Sao Paulo. Dni upływają jej na jeżdżeniu na deskorolce z kolegami i klejeniu kolejnych trików. Poza tym dziewczyna spędza czas ze swoją zwariowaną rodziną i przyjaciółmi matki, którzy stanowią paletę barwnych osobowości. Pewnym przełomem w życiu Baghdad staje się moment, gdy poznaje grupę innych dziewczyn skejterek. Plusem filmu jest na pewno sposób jego realizacji. Nie jest on może jakiś widowiskowy, ale do tej opowieści pasuje. Ten rodzaj prawie dokumentalnego rodzaju kręcenia potrafi dodać większego realizmu historii opowiadanej na ekranie. Ta trzęsąca się kamera chodząca za  bohaterami czy używanie ujęć stylizowanych na tanią kamerę, której używa główna bohaterka, to wszystko stanowi siłę obrazu i czasem potrafi odciągnąć od mało udanych scen, których niestety jest tutaj trochę. Podoba mi się również ten teledyskowy styl, szczególnie w sekwencjach jazdy na deskorolce, bo w połączeniu z dobrą ścieżką dźwiękową, w której przeplatają się mocniejsze i bardziej wesołe numery, daje to naprawdę miłą  formę, za co należy pochwalić reżyserkę Caru Alves de Souza.
fot. materiały prasowe
Niestety wspomniany sposób realizacji, mimo całej swojej pomysłowości, ukazuje również największy mankament tej produkcji, czyli przerost formy nad treścią. Film jest tak naprawdę kroniką codziennego życia Baghdad. I jeśli w danej produkcji nie ma intrygi, to naprawdę trzeba wykazać się sporym kunsztem scenopisarskim, żeby utrzymać widza przed ekranem. Niestety w tym wypadku ciekawe, wciągające sceny mieszają się za bardzo z tymi, w których brak polotu. Do tej pierwszej grupy można zaliczyć choćby świetną sekwencję nagrywania wideo do NASA młodszej siostry głównej bohaterki. W tej drugiej natomiast znalazłoby się wiele scen rozmów w czasie jazdy na deskorolce, które w wielu przypadkach miały brzmieć wręcz filozoficznie i mieć jakieś przesłanie, jednak koniec końców nie wnosiły nic do produkcji. Tutaj mam również problem z główną bohaterką, ponieważ Baghdad do połowy produkcji jest bezbarwną, zwyczajną postacią, która nie zostaje za bardzo w pamięci. Dopiero w drugiej połowie uruchamia się ten pazur i zadziorność dziewczyny. Szkoda, że rozwój bohaterki nie był na równym poziomie przez cały film. Jednak nie można odmówić tej produkcji uroku, w tym, jak przedstawia zajawkę Baghdad i jej przyjaciółek, bo w pewnym momencie staje się ona takim swoistym manifestem kobiecej siły, ale również po prostu ciekawą pasją. Szkoda, że twórczyni trochę niechlujnie chce przedstawić walkę kobiet w świecie, który wydaje się zarezerwowany dla mężczyzn, bo tak naprawdę załatwia kwestię tylko w finałowej scenie, bez uprzedniego wprowadzenia tematu i nakreślenia jego roli w opowieści. My Name is Baghdad to film z potencjałem, który jednak w wielu miejscach został zaprzepaszczony. Jednak sposób realizacji oraz taki swoisty urok tej przyjacielskiej, kobiecej siły, która emanuje z ekranu potrafi w wielu momentach ukryć niedostatki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj