Trzy solidne komiksowe cegły to już całość historii wymyślonej przez Jonathana Hickmana, którą trudno było jednoznacznie zaklasyfikować do konkretnego gatunku fantastyki. W końcu dostaliśmy tu także pokaźną dawkę horroru. A poza tym czegoż tu nie ma – polityka rodem z Gry o tron, technologia, która wspiera siły nadprzyrodzone, i – zgodnie z podtytułem Apokalipsa. Rok trzeci – nieuchronne widmo zagłady, które ma zmieść z powierzchni Ziemi stary świat i zrobić miejsce na nowy. Na dodatek dostajemy jedną niespotykaną i zarazem widowiskową wizję Czterech Jeźdźców Apokalipsy, z których jeden staje przeciw reszcie. O tak, jest czym się ekscytować w tej opowieści. I jeszcze ten, który ma przynieść światu zagładę, syn Śmierci i ludzkiej śmiertelniczki, dziecko o imieniu Babilon. Najsympatyczniejszy i najbardziej beztroski bohater tej sagi – to najbardziej nośny fabularnie pomysł Hickmana w Na wschód od zachodu. Poprzedni tom pożegnał nas niemal idyllicznym obrazem. Ojciec w końcu odnalazł syna i razem ruszają przed siebie. Sami przeciw zdeprawowanemu światu, choć obaj bardziej z myślą o powrocie do matki chłopca. Śmierć i Babilon – ich wspólne przygody to jeden z najważniejszych wątków ostatniego tomu serii Hickmana, choć równie ważne i czasem bardziej ekscytujące stają się te, w których śledzimy kolejne rozstrzygnięcia konfliktu na podzielonych ziemiach Ameryki. Wojna jest nieunikniona, czego świadomi są przede wszystkim wszyscy Wybrani, choć nowy prorok, którym po zejściu ze sceny Ezry staje się Wilk, być może inaczej postrzega nadchodzącą przyszłość. To siłowanie się i prężenie muskułów, które najczęściej uwidacznia się w słownych potyczkach, i to kreowanie rzeczywistości wszelkimi dostępnymi środkami (co równa się zadawaniu ukrytych ciosów) gwarantują polityczne rozgrywki na wielką skalę.
Źródło: Mucha Comics
Są one tym bardziej fascynujące, że polityka wcisnęła się z buciorami, bez żadnej taryfy ulgowej, także w nasze obecne, realne życie. Jej krwiożerczość i bezwzględność obserwujemy dużo bardziej uświadomieni. Tu trzeba oddać szacunek Hickmanowi, który jakby przeczuwał, co się święci, jakby miał jakiś wewnętrzny słuch. Prorokował nadchodzącą eskalację w realu, której w komiksie doświadcza sześć narodów Ameryki. I to działa, tak jak działają na wyobraźnię wyraziste rysunki Nicka Dragotty, szczególnie te, na których dzieją się rzeczy doniosłe, jak zgony niektórych bohaterów komiksu. Bo że śmierć będzie zbierać coraz większe żniwa, tego się przecież spodziewaliśmy, prawda?
No właśnie, pewna hermetyczność i rodzaj fabularnej statyczności nie pozwalają w pełni rozsmakować się w tej perfekcyjnie zaplanowanej fabule. Hickman jest perfekcjonistą, nie pozostawia żadnych niedomówień i szaleństwo przedstawiane w swojej opowieści z pełną premedytacją kontroluje. Sprawdza się to doskonale w jego opowieściach superbohaterskich, ale czy działa tak samo w historii o świecie na krawędzi? Kiedy poszczególne wątki zbiegają się na drodze do wielkiego finału, czekamy i czekamy, ale ów finał jakoś nie chce nadejść w pełnej okazałości. Albo po prostu spodziewaliśmy się w końcówce czegoś zupełnie innego.
Źródło: Mucha Comics
+5 więcej
Ogólnospołeczne nastroje (te dzisiejsze) być może w jakiś sposób wpływają na odbiór trzeciego tomu Na wschód od zachodu. Z fascynacją patrzymy na te najbardziej skuteczne postacie ostatniej odsłony sagi –  na taką wyrasta z pewnością Archibald Chamberlaine, aktualny prezydent Konfederacji, który wszystko planuje z nonszalancką bezwzględnością. Z kolei postać Johna Freemana wydaje się nieco zmarnowana – zwłaszcza po tym, co dzieje się w fabule po soczystym cliffhangerze z trzydziestego ósmego zeszytu. Jest tak, jakby im bliżej końca, tym bardziej Hickman miękł w swej fabularnej stanowczości. I nie są w stanie cofnąć tego odczucia widowiskowe jatki, nawet ta z udziałem wszystkich Jeźdźców Apokalipsy. I choć ofiar po różnych stronach jest bez liku, scenarzysta nie idzie w finale na całkowite zderzenie, a tego podskórnie oczekujemy. Pamiętajmy jednak, że miała to być również opowieść o narodzinach nowego świata, a nie tylko o zagładzie starego. Z dzisiejszej perspektywy to wygląda jak taktyczny odwrót, kiedy w finale pojawia się (który to już raz?) nadzieja dla ludzkości. A czytelnik w jakiś sposób czuje się oszukany, bo chciałby zobaczyć wizję totalnej zagłady – taką, która przerazi odbiorcę do tego stopnia, by zaprzestać pędu w jej kierunku. Cóż, wygląda na to, że aktualne, pesymistyczne nastroje zwyciężyły z podsumowaniem wizji Hickmana. Choć nieco mimochodem spełniło się w niej to, czego sami najbardziej się obawiamy – obraz zmierzchu białego człowieka i jego podejścia do świata. Dzięki sympatii, którą czujemy do przedstawicieli innych ras w Na wschód od zachodu, niemal nie zauważamy tej konkluzji, ukrytej pod bardziej uniwersalnym przesłaniem. Jednak ta konkluzja tam jest, tkwi niczym zadra, która dopiero zaczyna swoją podróż do serca odbiorcy i to ów motyw powinniśmy ze wszech miar poddać refleksji, nieco rozczarowani i jednocześnie podbudowani, wydawałoby się, oczywistym zwieńczeniem apokaliptycznej serii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj